Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
paulao
Krawat Roberta
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska, Białystok
|
Wysłany: Sob 18:04, 27 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Sprawa ciekawie się zapowiada. Końcówka nieco przygnębiająca, ale to przecież Holmes i pewnie jak zwykle Watson mu pomoże. Póki co, oby tak dalej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 19:19, 06 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Oh, widzę, że pchacie się tu drzwiami i oknami
A co tam, trudno. Może posłużę się pewnym fortelem i zmuszę kogoś do skomentowania? Munio? Masz dedyk Teraz nie możesz nie skomentować
PS. Ogromne dzięki dla Iskrzaka za betę. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Miłego czytania.
Zostań
część 9
- Watsonie! – wykrzyknął, robiąc krok do przodu i chwiejąc się niebezpiecznie. Podbiegłem do drzwi i złapałem go tuż przed zawarciem przez niego bliższej znajomości ze świeżo wypastowaną podłogą. – Watsonie... – wyszeptał z ulgą, opierając się na moim ramieniu.
- Gdzieś ty się podziewał, Holmesie? – zapytałem, prowadząc go do biblioteki, gdzie mógłbym go posadzić i bliżej przyjrzeć się ranom szarpanym na jego klatce piersiowej, które wydały mi się tak straszne z daleka.
- Musisz obudzić naszego klienta, mój kochany – wydusił i zaczął kaszleć. Delikatnie opuściłem go na kanapę.
- Jesteś ranny...
- To ważne, Watsonie. Sprawa życia i śmierci – powiedział poważnie, podnosząc się na łokciach i krzywiąc z bólu.
- Ale Holmesie... – Próbowałem oponować. W końcu zdecydowałem, że pójdę po kuferek z przyrządami lekarskimi. Mój przyjaciel spojrzał na mnie jednocześnie błagalnie i groźnie.
- Nawet o tym nie myśl. Nie ma na to czasu, na Boga! Lord de Nevre musi natychmiast...
- Co panu się stało? – zapytał mężczyzna, który stanął w drzwiach. Właściciel domu podbiegł do nas szybko i przyklęknął obok mnie. Spojrzał na Holmesa ze zgrozą. Ten tylko wzruszył ramionami i ponownie się skrzywił.
- W domku na skraju lasu, jakieś dwa kilometry stąd, znajdzie pan swoją żonę, dziecko i dwóch mężczyzn. Jeden z nich to przestępca, który przetrzymywał w tamtym miejscu dwie osoby. Jedna z nich została zamordowana. Pańska żona była szantażowana właśnie przez tą personę. Drugi z mężczyzn to pana sąsiad. Pilnuje obecnie złoczyńcy. Musi pan natychmiast wezwać policję i udać się tam jak najszybciej z doktorem Watsonem – mówił Holmes spokojnym i rzeczowym głosem. Otworzyłem usta by mu przerwać, ale ten tylko machnął na mnie ręką. – Będzie tam potrzebna pomoc lekarska, ale też i osoba, która zajmie się przestępcą. Nie wiadomo, do czego jeszcze jest on zdolny i czy pański sąsiad sobie z nim poradzi. Właśnie dlatego ważne jest, byście panowie wyruszyli tam jak najszybciej.
Lord de Nevre kiwnął głową i pospiesznie wyszedł z biblioteki. Słyszałem jak rozmawia ze służącą, a później rozległo się trzaskanie głównymi drzwiami. Wychwyciłem także odgłos ciężkich kroków wchodzących po schodach. Kolejny trzask i w domu zapadła cisza.
Spojrzałem na Holmesa, który leżał nieruchomo, a oczy miał zamknięte. Oddychał ciężko, co chwilę krzywiąc się i postękując. Podniosłem się z kolan, ale złapał mnie za nadgarstek.
- Nie, zostaw. Idź z lordem, mój drogi... – Jasnym było, że nie chce, bym poszedł po lekarstwa, które mogłyby przynieść mu czasową ulgę. Przyklęknąłem.
- Holmes, wiesz, że jeśli teraz nie opatrzę cię, będziesz musiał poczekać? – zapytałem. - Może nawet kilka godzin. – Otworzył oczy. Były zamglone i wpatrzone prosto we mnie.
- Wiem. Idź – odpowiedział błagalnie. Westchnąłem, ale spełniłem jego prośbę.
***
W domku rzeczywiście znaleźliśmy dziecko, kobietę i dwóch mężczyzn. Jeden z nich był skrępowany, a drugi siedział pod ścianą celując w tego pierwszego strzelbą. Żona pana de Nevre skulona była w kącie. Przytulała przy tym cały czas do piersi dziecko. Było ono równie wystraszone, co ona. Ponad to, przed wejściem do domu leżał zastrzelony pies. Był ogromny, czarny i najwyraźniej sprawiał niemałe zagrożenie, skoro znajdował się teraz w zaświatach.
Mężczyzna, którego Holmes określił jako sąsiada, nie chciał nic nam wyjaśnić. Stale odsyłał nas do mojego przyjaciela, toteż, gdy policja zaczęła badać dom, a ja uznałem, że nie jestem już tam potrzebny, pospiesznie wróciłem do posiadłości lorda de Nevre. Holmesa odnalazłem tam, gdzie go zostawiłem. Drzemał lekko na kanapie w bibliotece, więc, nie chcąc ryzykować, że ten się obudzi i zabroni mi przyniesienia lekarstw, zrobiłem to zawczasu. Wbiegłem szybko po schodach i już po chwili wróciłem na parter. Przyklęknąłem przy jego posłaniu i, przeciągając skalpelem przez jego pierś, rozciąłem lekką, bawełnianą koszulę, którą miał na sobie. Zobaczyłem czerwone ślady pazurów, które rozerwały jego ciało. Przez policzek przechodziły kolejne dwie pręgi, pamiątki po starciu ze zwierzęciem.
- A więc to dlatego spotkał tego psa taki, a nie inny los – szepnąłem, dłońmi delikatnie przesuwając po wypukłych ranach. Poczułem ukłucie żalu i winy. Holmes poszedł sam i został zaatakowany, podczas gdy ja siedziałem w ciepłym fotelu, sącząc drogą herbatę i czytając książki. Rękę przeniosłem na twarz mojego przyjaciela i kciukiem przeciągnąłem po jego policzku, ścierając przy tym nieco krwi.
- Złapaliście go? – zapytał niemal bezgłośnie. Natychmiast zabrałem dłoń. Holmes spróbował podnieść się na łokciach i usiąść. Przytrzymałem go za ramiona i położyłem na powrót na kanapie.
- Poczekaj chwilę, opatrzę cię – powiedziałem. Zawołałem służącą, która po kilku minutach przyniosła mi misę z ciepłą wodą. Holmes leżał bez ruchu, wpatrując się w sufit. – Może, korzystając z okazji, opowiesz mi, co się stało?
- Później, Watsonie. Nie mam ochoty powtarzać tego kilkanaście razy. Chciałbym wyjaśnić sprawę jednocześnie tobie i lordowi – odpowiedział, a ja kiwnąłem głową. Nie zamierzałem się jednak tak łatwo poddać. Brzegi ran przemyłem spirytusem. Natychmiastowa jego reakcja zmusiła go do wydania cichego okrzyku. Uśmiechnąłem się z satysfakcją.
- Bardzo mi na tym zależy, Holmesie – dodałem, wyciągając skalpel. Mój przyjaciel spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Dobrze już, dobrze, mój drogi. Tylko schowaj to diabelskie narzędzie – rzucił, wyjmując mi nożyk z ręki i rzucając go do pojemnika. – Opowiem ci historię punktu widzenia lady de Nevre, a ty później zadasz pytania. Tak?
- Zgadzam się, Holmesie.
- Pani Harper wyjeżdża z Ameryki wraz z ojcem i nieślubnym dzieckiem. Jej przyszłość nie rysuje się zbyt kolorowo. – Zakaszlał, a ja podałem mu szklankę czystej wody. Przyjął ją z wdzięcznością. – W Anglii, na jednym z przyjęć, na które zaprosił ją jej kuzyn, poznaje młodego, przystojnego i, co najważniejsze, bogatego mężczyznę, który wydaje się być oczarowany piękną amerykanką. Postanawia zataić swoje koligacje rodzinne i nie wspomina mu o ojcu i dziecku. Gdy bierze ślub z lordem de Nevre, wciąż boi się mu o nich opowiedzieć. Dopiero dwa lata później okazuje się, że wszystko może się wydać. Znajdują ją widma przeszłości. Ojciec chłopca zgłasza się do niej i grozi, że wyjawi jej tajemnicę. Żąda pieniędzy. Kobieta nie zgadza się na warunki mężczyzny. On sam, pragnąć uzyskać okup, postanawia zamordować jednego z jej najbliższych. Ojciec pani de Nevre ginie, następnego dnia wybiera się ona na pogrzeb. Tuż po nim spotyka się z szantażystą. Powraca z kilkoma drobnymi ranami i postanowieniem spełnienia żądań. Wyprawia więc służącą z pierścieniem, ale okazuje się, że jest to niewystarczający haracz. Pieniądze ze swojego konta każe przemieścić na konto Jonana Towarda. Następnego dnia okazuje się, że mężczyzna wcale nie zamierza przepuścić okazji do zarobienia większej ilości pieniędzy. Pani de Nevre dostaje list od syna, który prosi ją, by natychmiast spotkała się z nim w chatce, ale zamiast chłopca, znajduje tam Towarda. Zostaje złapana i przetrzymywana, a gdy wreszcie Jonanowi udaje się podrzucić żądanie okupu... wiem już wszystko – zakończył, opadając na poduszki. Oczy mu błyszczały na wspomnienie kolejnej wygranej, usta miał wykrzywione w uśmiechu, policzki natomiast blade, skórę niemal upiornie białą.
- Holmesie...
- Wiem, mój drogi, straciłem dużo krwi. Chyba czas stąd odejść, nie sądzisz? – zapytał, pochmurniejąc. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Znowu! – zaśmiałem się.
- Przecież za to mnie kochasz, Watsonie – rzucił, przymykając powieki. Po chwili jego oddech stał się płytki. Mogłem z całą pewnością stwierdzić, że był to najbardziej niezwykły, a jednocześnie najbardziej kochany człowiek na świecie.
***
Podejrzewałem, że Holmesa nafaszerowano w szpitalu czekoladą i posłużono wszelkimi innymi prostymi sposobami odbudowania czerwonych krwinek. Sam nie chciał się przyznać do tego, że można było go zmusić do czegokolwiek. Bo co, jak co, ale czekolady on nie lubił. Najbardziej niezwykły człowiek na świecie, bo jak tu nie lubić czekolady?
Tak więc gdy wrócił, zaszył się w swoim pokoju i nieustannie doprowadzał naszą gospodynię, panią Hudson, do szaleństwa, nie przerywając gry na skrzypcach. Doprawdy, ja też miałem tego dosyć. Postanowiłem porozmawiać z nim chwilę, równocześnie pragnąc na dobre zakończyć naszą poprzednią sprawę.
Cicho zapukałem do drzwi jego pokoju. Słysząc ciche „proszę”, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Jak zwykle ogarnęła mnie ciemność. Zatrzymałem się na moment i pozwoliłem moim oczom przyzwyczaić się do warunków w pomieszczeniu. Zrobiłem jeden krok naprzód. I kolejny. I później znów kilka. Zorientowałem się, że coś jest nie tak. Zdziwiony rozejrzałem się i zobaczyłem, że wokół panuje porządek. Przynajmniej na środku pokoju, tam, gdzie stałem. Spojrzałem na Holmesa, który siedział w rogu, przeciągając smyczkiem po strunach. Nagle przerwał, aby po chwili znów wprawić dłoń w ruch, tym razem pozwalając skrzypcom wydawać bardziej wyważone, cichsze i zdecydowanie przyjemniejsze mojemu uchu dźwięki. Melodia często przyspieszała, stawała się głośniejsza, ale już moment później powracała do swojego stonowanego brzmienia. Nie przypominała niczego, co Holmes dotychczas mi prezentował. Podszedłem do niego i osunąłem się po ścianie, by usiąść tuż obok. Dźwięki zaczęły się nasilać, mój przyjaciel dochodził powoli do końca utworu i... urwał. Zamarłem i spojrzałem na Holmesa zawiedziony.
- Czemu... dlaczego przerwałeś? – zapytałem, wpatrując się w ułożone na jego kolanach skrzypce. Zapadła cisza. Dopiero po kilku minutach Holmes poruszył się i zdecydował odpowiedzieć.
- Bo nic dalej nie ma. Nie wiem, co jeszcze zagrać – odpowiedział rozbrajająco szczerym i bezradnym głosem. Także przyglądał się instrumentowi.
- Co to właściwie było? – Drążyłem, autentycznie zainteresowany tym, co stworzył. Spojrzał na mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę. Zrezygnował w połowie drogi. Opuścił ją na podłogę i podniósł się.
- Nie wiesz, mój drogi? Nie domyślasz się? – spytał, przypatrując się swoim palcom. - Nie wiem, co dalej, bo to się jeszcze nie zdarzyło – dodał i pomógł mi wstać.
- Historia? – Uśmiechnął się, słysząc odpowiedź. Pokręcił głową.
- Niedokładnie. Raczej nasza znajomość. Mógłbym wręcz uznać, że to nawet nie ona. Sądzę, że to ty, Watsonie – wyznał, odwracając wzrok. – Czy jest coś...? Oh, nie oszukujmy się, nawet ty nie przychodzisz do mnie bez powodu. Albo chcesz wywabić mnie na zewnątrz, jest jakaś sprawa dla mnie... lub po prostu masz jeszcze pytania.
- Nie... chociaż właściwie to tak. – Wskazał mi krzesło, a sam usiadł w drugim. Złożył ręce i oparł się wygodnie. – Skąd wiedziałeś, że lady de Nevre ma syna? Skąd wiedziałeś, gdzie znajduje się chatka? Skąd wziął się ten „sąsiad”? Właściwie to nic mi nie powiedziałeś, Holmesie.
- Napisałem do Lestrade’a, spytałem sąsiada, a mieszka tuż obok posiadłości Lorda – powiedział, odpowiadając po kolei na wszystkie pytania.
- Holmes!
- Dobrze, już dobrze. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o pani de Nevre, więc poprosiłem naszego bystrego przyjaciela ze Scotland Yardu, by był tak miły i dostarczył mi kilku informacji o niej. Miałem swoją koncepcję, gdy wyszedłem na spacer tamtego dnia. Odwiedziłem kilka domów w okolicy i natrafiłem też na ten, w którym mieszkał Gunther Missygney. Okazało się, że jest zapalonym myśliwym i zna każdy kawałek lasu. Powiedział mi o domku na jego skraju. Opisał mi mężczyznę, którego widywał często w tamtej okolicy.
- Poszedłeś tam sam?
- Nie, pan Missygney uparł się, by mi towarzyszyć. I całe szczęście. Ten pies rozszarpałby mnie bez jego pomocy.
- Jak mogłeś go nie zauważyć? – zapytałem ze złością, co nie uszło uwadze Holmesa. Spojrzał na mnie karcąco.
- Miał przecięte struny głosowe – rzucił. Jego oczy miotały gromy, gdy wpatrywał się we mnie. – W przeciwnym razie nie umknąłby mojej uwadze.
- Holmes... – powiedziałem miękko. Pochyliłem się i położyłem mu dłoń na ramieniu. Strącił ją.
- Żyję. Nic się nie stało. Następnym razem będę bardziej uważny. To wszystko... – Wstał. Popatrzyłem na niego błagalnie. Nie wzruszyło go to. Dał mi to wyraźnie do zrozumienia trzaskając drzwiami swojego pokoju. A później i drzwiami wyjściowymi. O tak, psu zdecydowanie się należało.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
paulao
Krawat Roberta
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska, Białystok
|
Wysłany: Sob 20:10, 06 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Jestem pod wrażeniem Twoich umiejętności pisarskich, Atris. Mam nadzieję, że oprócz tego rozdziału będzie jeszcze kilka. Dalszych chęci do pisania życzę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pino
Posterunkowy
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 22:02, 11 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Atris napisał: | - Przecież za to mnie kochasz, Watsonie – rzucił, przymykając powieki. Po chwili jego oddech stał się płytki. Mogłem z całą pewnością stwierdzić, że był to najbardziej niezwykły, a jednocześnie najbardziej kochany człowiek na świecie. |
Cudowny fragment! <3
Atris napisał: | Raczej nasza znajomość. Mógłbym wręcz uznać, że to nawet nie ona. Sądzę, że to ty, Watsonie – wyznał, odwracając wzrok. |
Po prostu pięknie. Tylko jak od takiego wyznania oni mogli przejść do zagadki? Albo bohaterowie są pracoholikami, albo autorka wystawić na próbę nerwy czytelników xD Już nie mogę się doczekać kolejnych części
Btw. Czy tylko mi się wydaje, czy częstotliwość z jaką Holmes zwraca się do Watsona 'mój drogi' zmniejszyła się? Ale to chyba tylko dlatego, że w tym rozdziale nie było okazji
Ech, świetny tekst. Pozostaje tylko czekać na ciąg dalszy. Weny!
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 15:30, 20 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Paulao, dzięki. Rozdziałów jeszcze będzie cała masa. Chyba
Ale i tak zbliżamy się ku końcowi, bo zagłębiam się w końcówkę mojego pomysłu. No zwyczajnie nie wiem jak to wyjaśnić
Pino: Cytat: |
Tylko jak od takiego wyznania oni mogli przejść do zagadki? Albo bohaterowie są pracoholikami, albo autorka wystawić na próbę nerwy czytelników xD
|
Zdecydowanie wersja druga
Cytat: | Btw. Czy tylko mi się wydaje, czy częstotliwość z jaką Holmes zwraca się do Watsona 'mój drogi' zmniejszyła się? |
Iskrzak twierdzi, że musimy ją zmniejszyć do jednego "mój drogi" na rozdział. Stosuję się do zaleceń
Iskrzak, której gorąco dziękuję za betę, twierdzi, że kanon poszedł się... no gdzieś sobie poszedł. Spokojnie, nie uciekał z krzykiem, w następnej części jego cząstka wróci. A tymczasem miłego czytania:
*chowa się za ścianą, unikając wszelkich kamyków, lecących w jej stronę*
Zostań
część 10
Holmes rozwiązywał kolejną sprawę. Rzadko bywał w domu, jeszcze rzadziej go widywałem. Właściwie praktycznie wcale. Nie powiedział mi słowa na temat nowej zagadki. Oh, nie wypowiedział do mnie chyba ani jednego zdania od czasu naszej ostatniej rozmowy. Nie sądzę, by miało to jakiś związek ze mną. Raczej jego dziwna, niemalże artystyczna natura nie pozwalała mu... odzywać się do najlepszego przyjaciela. Chyba nawet jedynego, chociaż to niezbyt mądre stwierdzenie. Przy rozległych znajomościach Holmesa był to daleko idący i zapewne niesłuszny wniosek.
Przebywanie w naszym wspólnym, pustym domu w samotności napawało mnie niemalże lękiem. Sama samotność działała na mnie przygnębiająco i nienaturalnie oddziaływała na myśli. Ściany przytłaczały mnie i wpychały głębiej w fotel. Musiałem wydostać się z marazmu, więc wybrałem jedyny, łatwo dostępny sposób, jakim było spotkanie z Mary.
Przepraszam. Nie spotkanie, ale spotkania. Spędziłem z nią cały tydzień, podczas którego miałbym pozostawać w domu bez towarzystwa. I... wiem, że zwariowałem.
Holmes mnie za to zabije. Właściwie nie jestem pewny, czy zdąży przed panią Hudson. A może nawet i ona nie będzie na czas. Możliwe, że to rodzice Mary pierwsi postanowią wysłać przyszłego zięcia do grobu.
Tak. Przyszły zięć. Zięć. Mąż Mary.
Właśnie wybieram się spisać testament i wybrać trumnę. Najlepiej podwójną. Holmes będzie skłonny zamordować z zimną krwią nas oboje.
***
- Holmes – powiedziałem z ulgą, gdy zobaczyłem, jak wchodzi do pokoju. Chwiał się nieco i oczy miał zamglone, ale był zdecydowanie z siebie zadowolony. Opadł na fotel. – Nareszcie... tak długo cię nie widziałem... – Przerwało mi jego zniecierpliwione machnięcie dłonią. Rozpiął płaszcz, kamizelkę i niemal rozerwał koszulę. Moim oczom ukazały się bandaże. Powinny być białe, całkowicie białe, ale widziałem na nich czerwone plamy krwi.
- Moje rany... jak widzisz, miałem pełen wrażeń dzień – rzucił, usiłując nie patrzeć na mnie. Żeby zająć ręce, złapał fajkę i sięgnął po zapałki. Wyrwałem mu ją z dłoni i wyrzuciłem przez okno. Westchnąłem sfrustrowany, kręcąc z niezadowoleniem głową.
- Nie ruszaj się. Za chwilę wracam – rozkazałem. Wchodząc po schodach, wciąż czułem wzburzenie. Odgarnąłem włosy i złapałem pierwszy bandaż, który nawinął mi się pod rękę. Szybko powróciłem do pokoju. Holmes wpatrywał się tępo w okno, za którym zniknęła jego fajka. – Nie rozpaczaj – dodałem.
- To była moja ulubiona... – poskarżył się. Spojrzał przy tym na mnie przenikliwie. – A jak tobie minął tydzień, mój drogi? – Prychnąłem. Po chwili zasępiłem się i powoli przyklęknąłem przy fotelu. Delikatnie zdjąłem mu płaszcz oraz kamizelkę i koszulę. Począłem odwijać bandaż.
- Właściwie... nudziłem się – wyznałem, ale on nie przestawał przeszywać mnie wzrokiem.
- Nudziłeś się sam, Watsonie?
- Nie. Mary była tak miła mi towarzyszyć, gdy ty biegałeś po Londynie w poszukiwaniu przygód – powiedziałem ze złością. Skończyłem odwijać bandaż.
- Aha... to... bardzo miło z jej strony... – Holmes był skrępowany. Przysunąłem się bliżej niego, by móc mocno i dokładnie obwinąć tkaniną jego pierś. Chuchnął w moje włosy, gdy te połaskotały go w policzek. Pochyliłem się, aby tego uniknąć. Trochę też po to, by nie widzieć jego wyrazu twarzy, w momencie kiedy...
- Wynajmujemy wspólnie mieszkanie...
- Już od jakiegoś czasu.
- Holmesie. Ja i Mary. Chcemy razem zamieszkać – wyszeptałem, udając, że bandaż się zaplątał i nie mogę podnieść wzroku. On... Holmes znieruchomiał.
- To... Watsonie, to wspaniała wiadomość... – Usłyszałem. Uniosłem głowę, ale zobaczyłem, że mój przyjaciel wpatruje się w ścianę. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jedynie oczy...
- Holmesie... zrozum... – Rozpaczliwie próbowałem się wytłumaczyć. Co miałem powiedzieć? Odchodzę? Wpadaj kiedy chcesz? – Holmesie... proszę... – Popatrzył na mnie. Nie mogłem wytrzymać jego pełnego urazy spojrzenia. Ostatni raz obwinąłem bandaż wokół jego piersi i związałem go.
- Watsonie... jesteś pewien, że chcesz...
- Niczego nie jestem pewien. Po prostu... zwyczajnie nie chcę być sam... rozumiesz? – zapytałem z nadzieją, że wie, o co mi chodzi. Poczułem dotyk jego dłoni na policzku i wyczułem w nim wahanie. W jego oczach widać było rozterkę, tak, jakby stał na skrzyżowaniu dróg i nie wiedział, którą z nich ruszyć. Policzek palił mnie żywym ogniem, a ja pragnąłem, by wreszcie wybrał. Nie miałem pojęcia, jaki miałby to być wybór. Chciałem po prostu zakończyć tą przeciągającą się ciszę, pełną skomplikowanych niedopowiedzeń. I w końcu zdecydował się. Gdy zbliżał do mojej swoją twarz, byłem sparaliżowany. Kiedy na swoich ustach poczułem jego usta... wciąż pozostawałem nieruchomy. Bo ja już to kiedyś czułem. Jego dotyk był mi dziwnie obcy, ale jednocześnie niepokojąco znajomy. Ręka, którą przesunął na mój kark, przyciągnęła mnie do niego, mocniej przyciskając nasze wargi. Zgubiłem gdzieś swój rozum, on tą nieodzowną udawaną obojętność. Myślałem tylko, że... że nie pierwszy raz czułem... to ciepło...
Holmes odsunął się. Patrzył na mnie nienaturalnie niepewnie, oczy otulała mu jakby błyszcząca mgiełka. Policzki miał zarumienione, gdzieniegdzie mogłem dojrzeć czerwone plamki. Wydawało mi się, czy Holmes jeszcze nigdy nie był taki... Wstałem roztrzęsiony.
- Czy ty zawsze musisz wszystko zepsuć, Holmes? – spytałem z wyrzutem, choć wszystko we mnie krzyczało: - Nie on, ja zawiodłem!
...nigdy nie był taki... piękny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Pią 16:33, 26 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Bardzo miło mi widzieć, jak palicie się do komentowania. Dzięki wszystkim
Zostań
część 11
- Nie zasługuję na Mary.
- Nie zasługujesz... – przytaknęło mi moje odbicie w lustrze, podczas gdy ja przechadzałem się przed nim w tę i z powrotem.
- Mary powinna być kochana. Ona na to zasługuje...
- Ona na to zasługuje... – powtórzyło odbicie, posyłając mi ponury, wymuszony uśmiech. Machnąłem bezradnie ręką. John po drugiej stronie pokoju powtórzył gest w tej samej chwili.
- Wariujesz, mój drogi Watsonie. Bezsprzecznie wariujesz – szepnąłem, opadając na twarde łóżko i chowając twarz w dłoniach.
- Wariujesz... – Słowo wirowało niebezpiecznie pomiędzy ścianami, lawirując wśród nienagannie poukładanych w sterty niedomówień oraz obłudy, szerokim łukiem zaś omijając prawdę i głos sumienia.
- Och, zamknij się – mruknąłem, rzucając jednocześnie w lustro pierwszą rzeczą, która nawinęła mi się pod rękę. Patrzyłem, jak na szkle powoli, niczym w zwolnionym tempie, wykwita długa, dzieląca taflę na pół, rysa. Rozległ się głośny trzask i odłamki posypały się na podłogę, wirując malowniczo w powietrzu. Westchnąłem. Czas na śniadanie, Watsonie...
***
- Czyżby coś się... stłukło, Watsonie? – zapytał Holmes, wyglądając zza swojej najnowszej gazety. Pokój wypełniony był zapachem mocnej czarnej kawy, którą mój przyjaciel właśnie pił. Było tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jakby nic wczoraj się nie wydarzyło. Pokręciłem zdezorientowany głową i usiadłem w fotelu. Do pokoju wkroczyła pani Hudson i podała mi tacę, na której znajdowała się filiżanka parującej i kojącej cieczy oraz talerz z jajkami na bekonie.
- Czy coś się potłukło? – Kobieta całkiem nieświadomie powtórzyła pytanie Holmesa sprzed kilku minut. Spojrzałem na nią rozkojarzony.
- Tak, tak. Dziękuję – wymamrotałem nieskładnie, odbierając od niej tacę i podniosłem porcelanę do ust, upijając kilka łyków kawy. Otrzeźwienie przyszło niemal natychmiast, a ja nie byłem pewny, czy to zasługa kawy, czy może twardej, szarej rzeczy, która wpadła do pokoju przez zamknięte okno. Po raz drugi tego dnia oglądałem niesamowity pokaz rozpadającego się szkła. Pani Hudson pisnęła cicho i wyszła do holu, a Holmes gwałtownie podniósł się z miejsca i, nie zwlekając, wybiegł na ulicę. Wstałem i podszedłem do kamienia, który leżał teraz niewinnie na podłodze. Gdy go podniosłem, okazało się, że mieści się w zamkniętej dłoni. Spomiędzy moich palców wystawała mała, pożółkła karteczka.
Zostaw Mary, wszyscy dowiedzą się o was.
Nawet nie próbuj go informować.
Zamurowało mnie. Kamień wyślizgnął mi się z dłoni i upadł na podłogę, uderzając w nią głucho. Na schodkach rozległy się kroki i do środka wszedł Holmes. Spojrzał na mnie, a następnie na kamień, po czym szybko przerzucił wzrok z powrotem na mnie. Jego podejrzliwe spojrzenie niemalże wwiercało się we mnie, gdy powoli i ostentacyjnie chowałem kartkę do kieszeni.
- Watsonie, jesteś blady – powiedział z... niepokojem? Opadłem na fotel.
- To światło. Wydaje ci się, Holmesie. – Sięgnąłem po filiżankę w momencie, w którym pani Hudson weszła do pokoju i zaczęła sprzątać rozbite kawałki szkła. Wdała się przy tym w krótką rozmowę z moim przyjacielem. Holmes był wyraźnie wzburzony, bo gestykulował zaciekle, a jego głos przesiąknięty był oburzeniem. – Wiesz, kto to?
Holmes obrócił się gwałtownie w moją stronę, co widziałem jedynie kątem oka. Wpatrywałem się w ścianę, usiłując nie zdradzić zainteresowania. – Nie mam pojęcia, zdążył wtopić się w tłum, zanim wybiegłem z domu – rzucił nonszalancko, na powrót odwracając się do pani Hudson.
- On? A jeśli to kobieta? – zapytałem, tym razem spoglądając na mojego przyjaciela. Widziałem jedynie jego plecy. Pokręcił głową.
- Jeśli to kobieta, to było to wysoce nieodpowiednie zachowanie, jak na niewiastę. Poza tym, stosunek siły... – mówił, patrząc na mnie przez ramię i przyglądając mi się uważnie, jakby chciał spytać - Co ukrywasz, mój drogi.
Nie zapytał. Właściwie nie zdążył, ponieważ pospiesznie udałem się do mojego pokoju. Och, Holmesie, tak mi przykro.
***
Powróciłem do punktu wyjścia; siedziałem na łóżku, w swoim pokoju, patrzyłem na rozbite szkoło i nie myślałem. Przynajmniej się starałem, bo moje myśli były zbyt rozbiegane, bym mógł je poskładać. Mimowolnie przypomniało mi się mrowisko, w które ktoś wsadził długi kij. Mrówki wydawały mi się niemalże moimi myślami, pracowicie rozbiegające się w różnych kierunkach, by wrócić z powrotem, a później znów uciec gdzieś poza zasięg.
Jęknąłem głośno. Głowa pękała mi, gdy tylko próbowałem poskładać sobie wszystkie zdarzenia w logiczną całość.
- Co zrobić? Jak wybrać? Holmes, Mary... kto wysłał kartkę? – powtarzałem szeptem z nadzieją, że to pomoże mi odpowiedzieć na choć jedno z nich. Podskoczyłem, gdy usłyszałem cichy szelest pod drzwiami.
- Watsonie – powiedział Holmes, poprawiając koszulę, gdy otworzyłem drzwi mojego pokoju. Stał tuż za nimi, najwyraźniej... no cóż... podsłuchując. Czyżbym aż tak często mówił do siebie?
Zaprosiłem go do środka ruchem ręki, po czym zamknąłem drzwi i na powrót usiadłem na łóżku. On nadal czekał przy wejściu, obecnie wpatrując się w rozbite lustro.
- Siedem lat nieszczęścia – rzucił, przenosząc wzrok na mnie. Prychnąłem.
- Kto, jak kto, ale ty na pewno w to nie wierzysz, Holmesie. – Przyznał mi rację i usiadł w krześle za dębowym biurkiem, stojącym w kącie. Oparł się i założył ręce na pierś.
- Jak twoja... – zacząłem, ale mój przyjaciel mi przerwał. Ostatnio robi to bardzo często.
- Nadal chcesz... – Zawiesił głos.
- Wczoraj nic nie zmienia, Holmesie – stwierdziłem bezwzględnie. Naraz kartka w kieszeni wydała mi się raczej kamieniem, który kilkadziesiąt minut temu trzymałem w dłoni. Odwróciłem wzrok pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia.
- Skoro tak uważasz – rzucił, podnosząc się z krzesła. Ruszył powoli do drzwi.
- Jutro – dodałem jeszcze, zanim wyszedł. On uśmiechnął się w odpowiedzi i przeszedł przez próg. – Holmesie... coś... zostawiłeś – powiedziałem, ale uśmiech na jego ustach poszerzył się nieco. Usłyszałem trzask drzwi, kiedy wpatrywałem się w biały pasek, leżący na moim biurku.
Pierwsze litery, mój drogi.
Mam nadzieję, że nie będą ci potrzebne.
***
Z ogromnym smutkiem stwierdziłem nieobecność Holmesa dnia następnego. Nie pożegnał się ze mną, za to pani Hudson niemalże zatopiła swój dobytek. Gdy odjeżdżałem dorożką, stała jeszcze, cała we łzach, na schodkach frontowych.
Myślałem, co zrobiłby Holmes, gdyby znalazł się w mojej sytuacji. Na pewno, nie wplątałby się w związek z Mary. I nie pozwoliłby się szantażować. Znalazłby szantażystę i... coś by mu zrobił. Oh, ale ja nie jestem Holmesem, nie mam nawet pojęcia, gdzie mógłbym zacząć śledztwo. To takie... deprymujące.
Dorożka zatrzymała się, a ja niechętnie z niej wysiadłem. Przy wejściu stała już Mary. Podeszła do powozu i zaczęła objaśniać jednemu z mężczyzn, gdzie dokładnie umieścić moje rzeczy. Wyminąłem ją i ruszyłem w kierunku domu.
- John! – zawołała, a ja odwróciłem się w jej stronę. Wyciągnęła do mnie rękę. – Dziś przyszedł do ciebie list – dodała, podając mi śnieżnobiałą kopertę.
- Dziękuję, Mary – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej niepewnie. Położyła mi dłoń na ramieniu.
- Wiem, że ci trudno. Poradzi sobie – zapewniła mnie. Jej słowa naprawdę mnie pocieszyły. Byłem jej wdzięczny.
- Wiem, Mary, wiem – westchnąłem, trzymając jej rękę w swoich dłoniach. – Jeszcze raz dziękuję – powiedziałem. Spojrzała na mnie ciepło.
- Idź już. To od niego. – Popchnęła mnie lekko w kierunku domu.
- Od Holmesa?
- Tak. Najwidoczniej nie może znieść godzinnej rozłąki. Swoją drogą, list przyszedł pięć minut przed twoim przybyciem – stwierdziła, śmiejąc się.
- Skąd to wiesz? – zapytałem. Mary zamilkła zdezorientowana.
- Ach... skąd wiem, że to od niego? – Przytaknąłem. – Przyniósł go jeden z tych chłopców, którzy tak Holmesa lubią – westchnęła. – Wydaje mi się, że zrobią wszystko, o co on ich poprosi. – dodała i jeszcze raz popchnęła mnie w stronę domu. – No idź! Musisz szybko przeczytać ten list! Holmes byłby niepocieszony, gdybyś z tym zwlekał.
***
Usiadłem na fotelu, zdecydowanie mniej wygodnym niż te na Baker Street. Przez kilka minut obracałem kopertę w dłoniach, aż w końcu zdecydowałem się ją otworzyć. W środku faktycznie był list, och jakie to do Holmesa niepodobne! Gdzie telegraf? Gdzie jedno krótkie zdanie? Gdzie rzeczowe wyjaśnienia?
Otóż nie ma ich. Holmes wysłał mi list. A treść... no cóż. Czy tylko mnie wydaje się ona całkowicie niedorzeczna?
Uważnie wyszukuję akwizytorów garnków artystycznych!
Inaczej rewiduję ewidentnych nabywców emblematów,
w muzeum Ilustracji Egzotycznych śledziłem czeki i eskortę.
A może ktoś zamienił mózg Holmesa z wyjątkowo zepsutą cebulą? Nic z tego nie rozumiem. Czyżby mój przyjaciel zwariował?
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Pią 17:38, 26 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
<dum-dum-dum>
Watson to mięczak.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
cardee
Posterunkowy
Dołączył: 01 Lut 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 18:55, 26 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
ech, Watson. nawet ja to rozumiem ...
co do ogółu - jak zwykle cudownie. tak, że mogłabym czytać ten rozdział po stokroć i mój zachwyt i podziw nadal były tak wielki, jakie są teraz.
swoją drogą - ciekawe, czy to tylko blef dla blefu, czy dla jakichś 'wyższych celów'.
weny życzę i powodzenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Makbeth
Młody Frankenstein
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 386
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: planeta Melmac ;)
|
Wysłany: Pią 19:10, 26 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
A ja miałam już daaawno temu coś napisać *wzdycha dramatycznie*
Cóż, chyba zostanę jednak przy czytaniu twojego fika Bardzo mi się podoba twój styl. Tylko proszę, nie dręcz mi biednego Watsona za bardzo, wszyscy i tak wiemy gdzie jest jego miejsce (z Holmesem pod pierzyną )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pino
Posterunkowy
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 12:24, 29 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Nudziłeś się sam, Watsonie?
- Nie. Mary była tak miła mi towarzyszyć, gdy ty biegałeś po Londynie w poszukiwaniu przygód |
Przekomarzają się jak stare dobre małżeństwo
Nareszcie się pocałowali, nareszcie się pocałowali *_* Naprawdę ładnie napisane, szkoda tylko że kończy się tak, jak się kończy... Watson jest potwornie irytujący xD
Cytat: | - Nadal chcesz... – Zawiesił głos.
- Wczoraj nic nie zmienia, Holmesie |
Watson jest coraz bardziej irytujący xD Sądziłam, że to Holmes będzie tym, który 'nie chce i nie może', a tu proszę. Po ostatnim rozdziale jakoś zrobiło mi się żal Mary. Wydaje się być sympatyczna ale Sherlockiem nie ma po prostu szans xD
Cytat: | - Ach... skąd wiem, że to od niego? – Przytaknąłem. – Przyniósł go jeden z tych chłopców, którzy tak Holmesa lubią – westchnęła. – Wydaje mi się, że zrobią wszystko, o co on ich poprosi. |
Ja o niczym nie pomyślałam, ja o niczym nie pomyślałam. Mary powinna uważać na słowa
Bardzo ładne dwa rozdziały Jedyna rzecz do której mogłabym się przyczepić, to zagadki. Ale i tak gratuluję odwagi umieszczenia ich
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
jakastam
Córka Jude'a i Roberta
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 286
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:21, 09 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Tak, postanowiłam wreszcie skomentować. Ja wiem, że dawno tego nie robiłam, ale szkoła mnie zabija, poważnie. Ostatnie dwa dni spałam po 1,5 h, teraz padam na twarz...
Ja Ci Atris mówiłam już dawno, jesteś moją mistrzynią. Osobiście uwielbiam Cię za tego ficka.
(ja wiem, że niekonstruktywnie, ale konstruktywnie będzie jak jeszcze przeżyję kolejny tydzień... Na razie daje znak, że czytam, podoba mi się i czekam na ciąg dalszy)
Weny, Atris, weny
Pozdrawiam,
żywy trup vel J.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 14:16, 10 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Iskrzak:Watson to mięczak. |
Zgadza się
Cytat: | cardee:swoją drogą - ciekawe, czy to tylko blef dla blefu, czy dla jakichś 'wyższych celów'. |
Mam nadzieję, że wersja druga. Czy Holmes mógłby tak sobie żartować z Watsona?
Cytat: | Lady Makbeth:Tylko proszę, nie dręcz mi biednego Watsona za bardzo, |
Jeszcze tylko troszeczkę
Cytat: | Pino:Nareszcie się pocałowali, nareszcie się pocałowali *_* Naprawdę ładnie napisane, szkoda tylko że kończy się tak, jak się kończy... Watson jest potwornie irytujący xD |
Och wiem. Też tego nie lubię
Cytat: | Pino:Po ostatnim rozdziale jakoś zrobiło mi się żal Mary. Wydaje się być sympatyczna ale Sherlockiem nie ma po prostu szans |
Właśnie o to chodziło, żebyście polubili Mary. Ona jest naprawdę fajna, tylko my jej tak nie lubimy, bo Holmesowi odbiera Watsona
Cytat: | Pino:Ja o niczym nie pomyślałam, ja o niczym nie pomyślałam. Mary powinna uważać na słowa |
Jejku, o co wam chodzi. Przecież w tym fragmencie nic nie ma
Cytat: | Jakastam:Ja Ci Atris mówiłam już dawno, jesteś moją mistrzynią. Osobiście uwielbiam Cię za tego ficka. |
Dzięki
Okay, więc jestem. Jak zawsze podziękowania dla nieocenionej Iskrzak.
Zostań
część 12
Mijały kolejne dni, cicho, bez żadnych wieści od Holmesa. Nawet pani Hudson ostentacyjnie ignorowała mnie, gdy mijałem ją na ulicy. Mary dzielnie starała się mnie pocieszyć, zająć czymkolwiek innym, ale wszelkie jej próby spełzły na niczym. Cały czas, choćby gdzieś w kącie głowy, ale zawsze, wspominałem list, który dostałem od mego przyjaciela. Pełna niedorzeczności wiadomość nieustannie znajdowała się w mojej kieszeni i wyciągałem ją kilka razy dziennie, by na nowo przeczytać te kilka niezrozumiałych wersów.
Mary nie pytała o nic, lecz gdy któregoś dnia, po moim powrocie ze spaceru, przekazywała mi drugą, identyczną do wcześniejszej, białą kopertę, nie wytrzymała.
- John, zdradź mi, co Holmes napisał? – zapytała, podając mi nożyk. Jednym szybkim ruchem rozdarłem papier i wyciągnąłem złożoną na pół kartkę.
- Jeśli chcesz, możesz także spojrzeć – powiedziałem z myślą, że jeśli list podobny będzie do poprzedniego, nic nie zrozumie. Stanęła u mojego boku i nachyliła się, by lepiej widzieć cienkie pismo Holmesa.
Madryt
York
Chicago
Rzym
Ottawa
Florencja
Toronto
XVIII III
Wpatrywałem się w kartkę z niemym zdumieniem. Czyżby Holmes postanowił napisać mi, jak miała się jego wycieczka dookoła świata? Spojrzałem na Mary. Ta miała zmarszczone czoło, najwyraźniej nad czymś się głęboko zastanawiała.
- John, czy mógłbyś mi przypomnieć, jak miał na imię brat Holmesa? – spytała, sięgając po list. Przeciągnęła palcem po spisie miast.
- Mycroft. Mary, czy ty...
- Spójrz, pierwsze litery tych wyrazów tworzą jego imię – rzuciła, znów wskazując na miasta. Powiodłem wzrokiem za jej palcem, znajdując tę samą, co ona zależność. Z kieszeni wyciągnąłem poprzedni list.
Uważnie wyszukuję akwizytorów garnków artystycznych!
Inaczej rewiduję ewidentnych nabywców emblematów,
w muzeum Ilustracji Egzotycznych śledziłem czeki i eskortę.
- Uwaga! – przeczytała Mary.
- Irene w mieście! – dokończyłem, rozpoczynając marsz po pokoju. Więc do tego tyczyła się ta niewielka rada na pasku papieru. – Że też na to wcześniej nie wpadłem! Przed wyjazdem Holmes zostawił mi wskazówkę!
- Ale... chyba nie sądzisz, że jest w niebezpieczeństwie? – Mary patrzyła na mnie ze strachem, pobladła, ze ściśniętymi wargami.
- Nie, oczywiście, że nie. To tylko... sposób, by wciągnąć mnie w śledztwo – skłamałem pospiesznie. Oczywiście, że gdyby nic mu nie groziło, sam Holmes przyszedłby mi wyjaśnić, o co chodzi. Mary rozluźniła się nieco i objęła się ramionami.
- Więc idź, John. Idź do Holmesa, najwyraźniej cię potrzebuje – stwierdziła bez cienia urazy w głosie. Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu. – Uważaj na siebie – szepnęła mi jeszcze do ucha, pocałowała w policzek i wyszła z pokoju. Gdybym wiedział...
***
- Pani Hudson! Gdzie jest Holmes? – Mieszkanie przy Baker Street było puste. Zero wskazówek, liścików, śladów czyjejkolwiek obecności. Holmes musiał nie wracać tu, odkąd opuściłem nasz dom.
- Niestety, nie widziałam go, odkąd wyszedł w przeddzień pańskiego wyjazdu, doktorze – odpowiedziała mi kobieta, jednocześnie podchodząc do mnie i łapiąc mnie za rękę. – Niech się pan nie martwi – powiedziała. – Na pewno nic mu nie będzie.
- Proszę... przecież oboje znamy Holmesa – rzuciłem, zabierając dłoń. Poczułem, że w pięści zaciskam małą, szorstką kulkę. Pani Hudson odwróciła się na pięcie i podążyła w głąb domu.
- Powodzenia.
***
Wyszedłem z mieszkania i wsiadłem do dorożki. Otworzyłem dłoń. Leżała na niej kuleczka z papieru. Powoli i ostrożnie ją rozwinąłem, uważając, by jej nie podrzeć.
MH d:g XVIII III
Pokręciłem głową. – Holmes, jak ja niby mam to rozwiązać? – zapytałem sam siebie, z kieszeni wyciągając dwie poprzednie kartki. Pod spisem miast widniała ta sama rzymska liczba, co na wiadomości od pani Hudson. MH mogło oznaczać Mycrofta Holmesa. Dwie rzymskie liczby... osiemnasty marca! Tak! List przyszedł szesnastego, Holmes zostawił mi margines czasowy na rozwiązanie łamigłówki. D:g oznacza, że cyfry są jednocześnie i datą i godziną. Tylko gdzie? Gdzie mam spotkać jego brata? MH... MH... czy te dwie litery mogły mieć jakieś inne znaczenie?
Dorożka zatrzymała się pod domem, w którym mieszkałem z Mary. Wysiadłem powoli z powozu i, nadal wpatrując się w karteczkę, skierowałem się w stronę drzwi. Będąc w środku zawołałem służącą. Już po chwili siedziałem w fotelu z grubą księgą na kolanach. Przerzucałem leniwie jej kartki, tak naprawdę wpatrzony gdzieś w przestrzeń, zastanawiając się nad miejscem, które mogłoby być związane z Holmesem i mieściłoby się we wskazówkach, które od niego dostałem.
A może, choć raz, Holmes poszedł na ustępstwo i wybrał miejsce związane ze mną? MH? Czy to nie jasne, że chodzi o... MH?
***
Dla mnie MH było nawiązaniem do jednego z moich pierwszych, londyńskich pacjentów. Niestety, mężczyzna chorował na wyjątkowo wojowniczy i bolesny rodzaj raka, którego nie miałem nawet najmniejszych szans leczyć. Cierpiącego z dnia na dzień coraz bardziej pacjenta, biednego i starego, nie było stać na drogie, nowoczesne kuracje. Umarł w ciągu roku od mojej pierwszej wizyty. Dziś jego dom nadal stał pusty z powodu legendy, które były tak ochoczo rozprzestrzeniane w dużych i znużonych codziennością miastach.
Jednak z każdą upływającą minutą byłem coraz mniej pewny mojego wyboru. Cały czas spoglądałem na zegarek, który całkiem niedawno dostałem od Holmesa. Osiemnasta. Osiemnasta jeden. Osiemnasta dwa...
I drzwi pomieszczenia otworzyły się, poskrzypując cicho. Chwilę później do środka wszedł brat mojego przyjaciela. Wstałem i podałem mu swoją dłoń. Mężczyzna usiadł w fotelu, ja zająłem drugi.
- A więc?
- Tak?
- O co znów chodzi Holmesowi? – zapytałem pretensjonalnie. Natychmiast pożałowałem swojego tonu, gdy zauważyłem, iż Mycroft nieznacznie pobladł. – Czy coś mu się stało?
Mycroft pokręcił głową i wyciągnął do mnie dłoń, w której trzymał kolejny świstek papieru. – Do ciebie.
Wziąłem go i spojrzałem na niego niepewnie. Kolejna zagadka?
Rz 10, 6
Któż zstąpi do otchłani?
Spojrzałem pytająco na Mycrofta. – Nie pytaj, doktorze. Sprawdziłem każdy, nawet najmniejszy trop i nie doszedłem do niczego. Uznałem, że nie mam innego wyjścia, niż się z panem skontaktować... i wtedy dostałem kartkę od brata. Dzisiejsza data, godzina i miejsce.
Zaśmiałem się głośno. – Holmes prowadzi sprawę pod ziemią. To całkiem jasne, nie uważasz? – Mycroft nie podzielał mojego rozbawienia. Patrzył na mnie tak, jakbym był teraz jednym z tych pokręconych staruszków, których tak często można spotkać na ulicach Londynu. – O co chodzi?
- Od tygodnia nie mam żadnych innych wiadomości od Sherlocka. Żadnych wiadomości dla mnie, ani dla ciebie, Watsonie. Wcześniej meldował się dwa razy w tygodniu. A ta wczorajsza... karteczka, wyglądała, jakby przynajmniej od tygodnia leżała na moim progu. To jest jej odpis. W każdym razie, coś się stało. – odpowiedział grobowym tonem. – Ta kartka, to jego ostatnia. Kazał mi ją tobie przekazać jedynie w ostateczności.
Spojrzałem na wiadomość. Podziemia. Co Holmes chciał mi tym przekazać? – Czemu nic mi nie powiedział, nim zniknął?
- Doktorze, gdyby to było coś bezpiecznego, od początku byś wiedział. Najwyraźniej nie chciał cię narażać.
- Zawsze mnie narażał! Zawsze narażaliśmy się oboje!
- Może uznał, że po ostatnim wypadku czas, by z tym skończyć...
- Przecież to było tak dawno!
- Znasz Sherlocka.
- Ale...
- Och pomyśl chwilę, - powiedział, a ja zauważyłem, że przeszedł na mniej oficjalną formę wyrażania się w moim kierunku. - skoro potrzebuje pomocy, to jak niebezpieczna musi być to sprawa? – spytał, machając na mnie ręką i podchodząc do okna. - Skoro kontaktuje się za pomocą zaszyfrowanych, nic niemówiących listów, w jakim niebezpieczeństwie musi się znajdować? Skoro czekał tak dużo czasu, by jednak prosić o pomoc, by wciągać cię i wystawiać na niebezpieczeństwo, to jak bardzo niebezpiecznie musiało się stać?
- Mycroft...
- Właściwie... nie prosił, bym przekazał ci tę kartkę. Chciał, bym to ja mu pomógł. Ale zwyczajnie nie potrafię. Watsonie, on tak bardzo cię kocha, że woli umrzeć gdzieś sam, niż pozwolić ci się narazić. Nie rozumiesz? – zapytał, odwracając się w moją stronę i poruszając mnie rozpaczliwym wyrazem swojej twarzy. Wstrzymałem oddech. Tak, Holmes byłby do tego zdolny. Poza tym, wtedy, gdy omal nie zginąłem, przysiągł, iż nie pozwoli, żeby cokolwiek stało mi się z jego winy. Wstałem, w dłoni ściskając karteczkę. – Bądź ostrożny, Sherlock nie wybaczyłby mi, gdyby tobie coś się stało – dodał, widząc moją gotowość.
- Niedługo wrócę z nim, Mycrofcie. O nic się nie martw.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Pią 21:15, 23 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Wto 20:25, 13 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
[ludziee, komentuujcie! <D]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
jakastam
Córka Jude'a i Roberta
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 286
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 17:56, 15 Kwi 2010 Temat postu: |
|
|
Zacznijmy od błędów (których praktycznie nie ma...):
Cytat: | - Właściwie... nie prosił, bym przekazał ci ta kartkę. |
primo: zjadłaś ogonek, a więc wg Ciebie powinno być tą, secundo: wydaje mi się, że poprawnie jest tę kartkę... strasznie wielu ludzi popełnia ten błąd i najłatwiej sprawdzić, czy jest tę, czy tą patrząc na końcówkę wyrazu do którego się to odnosi. To mamy książkę, a więc ę na końcu, a co za tym idzie powinno być tę.
Tyle zauważyłam, ale nie skupiałam się na błędach, co zrozumiałe. Kiedy treść wciąga, na błędy się nie zwraca zbyt wielkiej uwagi.
A teraz ta przyjemniejsza część...
Są osoby, których jak zobaczy się nick przy jakimkolwiek tekście, uśmiech pojawia się od razu na twarzy i chce się rzucić wszystko i czytać. Atris, ty do takich niewątpliwie należysz. Twój nick jest marką samą w sobie. Jak ty coś napiszesz, wiadomo, że będzie dobre
Opowiadanie strasznie mi się podoba. Strasznie żałuję, że nie mogłam komentować przez bardzo długi czas (szkoła... ). Takie ffy zasługują na wiele słów, komentarzy i wszystkiego
Cytat: | - John, czy mógłbyś mi przypomnieć, jak miał na imię brat Holmesa? – spytała, sięgając po list. Przeciągnęła palcem po spisie miast.
- Mycroft. Mary, czy ty...
- Spójrz, pierwsze litery tych wyrazów tworzą jego imię – rzuciła, znów wskazując na miasta. Powiodłem wzrokiem za jej palcem, znajdując tę samą, co ona zależność. Z kieszeni wyciągnąłem poprzedni list. |
Heh, Mary bardziej bystra niż Watson... łojeju do czego to doszło
Teraz tylko czekać aż Mary odstąpi Watsona Holmesowi (ostatecznie ten drugi sam sobie weźmie tego pierwszego... xD). Możesz zawsze ją sparować z bratem Sherlocka... chociaż nie... niech znajdzie sobie kogoś innego, a Mycroft niech dostanie jakiegoś Watsona 2 czy coś...
Weny, Atris.
Pozdrawiam,
J.
PS. Przepraszam, naprawdę to miał być konstruktywny komentarz... jak zwykle jednak nie wyszło, ale wiedz, że uwielbiam to opowiadanie i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez jakastam dnia Czw 17:56, 15 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|