Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 9:52, 30 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Zagadki są proste
A teraz mam nowe źródło zagadek dla Holmesa, to pewnie jeszcze kilka mu wrzucę
Poza tym, muszę wprowadzić nową, ważną postać, więc wiesz, jedna, dwie zagadki i przejdziemy do właściwego rozwinięcia utworu
I na pewno teraz nie zakończę, w końcu to love, ale muszą trochę chłopcy pocierpieć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Sob 15:04, 30 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Niech cierpią. A potem... *iskrzak sugestywnie porusza brwiami* A kończyć nie musisz nigdy. Mnie pasuje super długości tasiemiec.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 15:34, 30 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Co ja bym potem o nich pisała?
Ciągłe zagadki? Nawet to zrobiłoby się nudne bez fabuły
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Sob 17:08, 30 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
No dobrze, skoro się upierasz, to napisz której, ale nadal tak bosko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mal
Posterunkowy
Dołączył: 29 Sty 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 0:18, 31 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Witam
Bardzo mi się podoba opowiadanie, naprawdę fajnie, że wplątałaś zagdakę. Tak chciałam tylko się wypowiedzieć, bo to chyba zawsze miło, im więcej jest czytelników. Czekam na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Nie 12:45, 31 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Droga mal, oczywiście, że jest o wiele milej, gdy ma się czytelników. Serdecznie dziękuję za komentarz
Yyy... nie wiem czemu, ale to nie chce wejść na ff, jakiś błąd, czy coś...
Bardzo dziękuję Dziadze, za okiełzanie moich pomysłów i pomoc przy każdym z rozdziałów i oczywiście dziękuję iskrzakowi, która dzielnie sprawdzała moje wypociny i dorzucała swoje komentarze.
Miłego czytania.
Zostań
część 5
Koła dorożki obracały się skandalicznie powoli, my jechaliśmy niesamowicie długo. Holmes tłumaczył, że musimy złożyć wizytę bankierowi z Charning Road, który często odwiedzał milady de Winter.
- A ja uważam, że te odwiedziny nic nie wniosą do sprawy, Holmesie.
- Tak? Czemuż to, mój kochany? – spytał, unosząc obie brwi i wpatrując się we mnie z wyczekiwaniem.
- Milady sama nie dokonałaby zabójstwa. Musiał pomóc jej ktoś z zewnątrz. Kochanek? Albo faktycznie to był ktoś inny, nie ona, lecz może włamywacz?
- Mój drogi, na pewno miała pomocnika, w to nie wątpię. Dywan w sypialni zmarłego był nowy, a niektóre włókna były znacząco powyginane, co świadczy, że w pokoju był ktoś o dużych i ciężkich butach, których zapewne nie posiada nasza podejrzana – odpowiedział, uśmiechając się. – Ale przeciwko niej świadczy trucizna w jednym z leków jej męża.
Wciągnąłem głośno powietrze i spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- W to, mój kochany Holmesie, nie uwierzę! Nawet ty nie potrafiłbyś spośród leków wyłowić trucizny samemu jej nie spożywając! – powiedziałem głośno, on natomiast wybuchnął szczerym śmiechem.
- Oczywiście, że nie mógłbym czegoś takiego dokonać, mój drogi! Ale na ustach zmarłego osiadło nieco białego pyłu, a leki, które leżały na jego półce, takowego nie pozostawiają.
- Nie do wiary, Holmes! Jak ty to robisz? – zapytałem, a on uśmiechnął się tajemniczo. – I tak uważam, że możesz się mylić. Bankier nie ma tu nic do rzeczy. – dodałem, zapatrując się na widoki za oknem.
***
Holmes rozmawiał z nim już od piętnastu minut. Cały czas był niepocieszony, tak jak myślałem, niczego się nie dowiedział.
Poprosił o chwilę, by móc rozejrzeć się po domu. Właściciel nie miał nic przeciwko. Stanął więc ze mną pod ścianą i uważnie obserwował mego przyjaciela.
- Dobry jest, prawda? – Doszło do moich uszu.
- Kto? Holmes? – Mężczyzna pokiwał w milczeniu głową. – Jeden z najlepszych, panie Frederich.
- Znałem tego, który zginął. Był taki zakochany.
- W żonie?
- Tak. A w kim innym? Wspaniale im się układało – wyznał bankier. Opowiedział wcześniej, jak to odwiedzał państwo de Winter kilkadziesiąt razy w sprawach majątkowych. Nic więcej nie mógł nam wyjawić.
- Doprawdy? Odnosiłem wrażenie, że jego żona niezbyt za nim tęskni – powiedziałem bezwiednie, wpatrując się w Holmesa. Bankier spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Wydaje mi się, że się pan myli. Pan de Winter był...
- Mały! – krzyknął Holmes, patrząc na jakieś swoje znalezisko.
- Skądże! Był wysoki i szczupły. Nie wyglądał na swój wiek, można by powiedzieć, że miał najwyżej dwadzieścia lat! – Wbiłem w niego wzrok.
- Przecież pan de Winter jest krępy i na oko czterdziestoletni! Jest pan pewien? – Pytając, rzuciłem przelotne spojrzenie na mojego przyjaciela, ale ten nie dosłyszał naszej rozmowy.
- Oczywiście, spotykałem go wielokrotnie. Można by rzec, codziennie!
- Holmes, czy mógłbyś tu na chwilę... A niech to! – wykrzyknąłem, widząc, że wychodzi on na ulicę. – Dziękuję panu bardzo.
- Ależ nie ma za co! – powiedział, a ja już wybiegałem z domu za Holmesem.
***
- Holmes, Holmes! Bądź tak miły i zatrzymaj się choć na chwilę! – Podbiegłem do niego, gdyż znajdował się już w połowie ulicy.
- Nic! Nic się nie dowiedziałem! Od początku... wszystko od początku...
- Holmes! Rzekomy mąż milady de Winter, owszem, ma to samo nazwisko, ale to nie jej prawdziwy mąż! – krzyknąłem, podczas gdy on wpatrywał się we mnie uważnie.
- Co? Możesz to powtórzyć? – spytał, zatrzymując dorożkę i wpychając mnie do niej.
- Frederiech wyznał, że de Winter, z którym rozmawiał o majątku, był wysoki i szczupły, przy czym ofiara była niska i tęga. Oznacza to...
- Że to brat de Wintera podawał się za niego. Bankier oczywiście nie widział nigdy prawdziwego męża milady, więc nie miał żadnych problemów z zaakceptowaniem jego postaci.
- Powiedział też, że wyglądali na zakochanych!
- Więc milady miała romans! Musimy natychmiast jechać do ich domu! – Jego twarz jaśniała entuzjazmem. – Mój drogi, cóż ja bym bez ciebie zrobił? – zapytał, spoglądając mi głęboko w oczy.
***
- Ty skończony idioto, coś ty narobił?
- A ty? Trułaś go!
- Zabiłeś go!
- Uważasz, że twój sposób był bezpieczniejszy?!
- Oczywiście! Kto udowodniłby mi otrucie mego ukochanego męża?!
- Otóż każdy lekarz by ci to udowodnił!
- Uważasz, że tobie nikt nie zarzuci zabójstwa?
- Nikt. Skoro Holmes nie... – Kłótnia dobiegała nas zza drzwi gabinetu młodszego z braci de Winter. Pokojówka spuściła skromnie oczy. Nachyliłem się do niej i powiedziałem, aby wezwała policję. Posłusznie zbiegła na dół. Holmes już sięgał do klamki. Drzwi otworzyły się z cichym szelestem.
Na środku pokoju stał pan de Winter, trzymając żonę swego brata za ramiona. Była ona szczerze przerażona, podobnie jak i mężczyzna.
- Panie de Winter, jest pan oskarżony o zabójstwo Michaela de Wintera. Pani także, milady. Pozwolą państwo na dół – rzucił spokojnie, ręką wskazując im by wyszli z pomieszczenia.
***
- Holmes, skoro sprawa jest rozwiązana, to może wytłumaczysz mi kilka kwestii?
- Przecież doskonale wszystko wiesz, Watsonie. Podczas tego śledztwa spisałeś się na medal, mój drogi. – Siedzieliśmy głęboko w fotelach, Holmes palił fajkę, zasnuwając cały pokój dymem. Spojrzałem na niego wyczekująco. – Dobrze. Co chciałbyś wyjaśnić?
- Dlaczego oskarżyłeś panią de Winter tak szybko?
- Oh, to była najbardziej spektakularna część tej zagadki, mój kochany. Reszta była o wiele prostsza. – Roześmiał się. – Otóż kobiety, tuż po obudzeniu się, smarują ręce kremem. Nie robią tego później, tylko w momencie, w którym wstają. Ona miała ślady tego kremu na swoich białych rękawiczkach, co oznacza, że założyła je niedługo po jego nałożeniu. Powiedziała nam, że sprawdziła wszystkie pokoje, ale wtedy musiałaby otworzyć drzwi. Uznałem, że kłamie, gdyż mając nakremowane ręce nie mogła wykonać tej czynności.
- Ale... mówiłeś z taką pewnością! Przecież mogła otwierać drzwi w rękawiczkach!
- Tak... wtedy jeszcze tej pewności nie miałem, ale oględziny klamek oraz krótka rozmowa z pokojówką wszystko wyjaśniły. Widzisz, twierdziła ona, że jej pani zeszła na śniadanie bez rękawiczek, założyła je dopiero przy stole.
- Dobrze... o bankierze też powiedziała ci służąca?
- Oczywiście, miała nawet jego wizytówkę. Pomyślałem, że może powie on nam coś ciekawego.
- I powiedział.
- A tak się wzbraniałeś przed wizytą u niego, mój kochany!
- Nie myślałem, żeby on coś wiedział. Zdawało mi się, że jest całkiem oderwany od sprawy!
- Ale to w końcu dzięki tobie rozwiązaliśmy zagadkę.
- A co z wizytą milady u nas? Sama przecież nie wynajęłaby cię do śledztwa, a jestem pewien, że wiedziała, iż to brat jej męża jest winny.
- Lestrade wygadał się jednemu ze swych pracowników, iż chce i mnie zaprosić do śledztwa. Ten natomiast powtórzył to milady. Zapewne po to, by nie martwiła się o zabójcę. Ona jednak uznała, że bezpieczniej będzie, gdy to ona do mnie przyjdzie, tym samym odsuwając od siebie podejrzenia.
- Sprytne, ale jednak nie zadziałało...
- Od początku wiedziałem, że coś ukrywa. Widać było to po jej zachowaniu. I po reakcji, jaką wywołała moja prowokacja. – Znów się zaśmiał. – A tak poza tym, dziękuję, Watsonie. Gdyby nie ty, zapewne przez cały dzień paradowałbym po Londynie z dużym, czerwonym śladem jej ręki na moim policzku.
- Nie ma za co, mój drogi. A motyw zbrodni? Są prostsze sposoby, by pozbyć się męża, Holmesie.
- Doprawdy, zgadzam się z tobą. Milady zakochała się w bracie swego męża, tak jak i on pokochał ją. Możliwe, że de Winter nie zgodził się na rozwód. Chociaż bardziej skłonny byłbym uwierzyć, że cały swój dobytek pozostawił w testamencie swej żonie, a ona nie chciała stracić jego oszczędności, rozchodząc się w niezbyt dobrych stosunkach.
- Mogło i tak być. Niestety, tego nigdy się nie dowiemy. A co z narzędziem zbrodni?
- To była najprostsza cześć zadania. Buteleczka z trucizną w szafce z bielizną milady, a młotek pana de Wintera w jego najlepiej ukrytym sejfie. Cóż to dla mnie, mój kochany?
- Oczywiście, że nic. Jakiż sejf mógłby cię powstrzymać? – spytałem, tym razem wybuchając śmiechem wraz z nim.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Nie 12:46, 31 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Czw 21:58, 04 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Wiesz, że kocham tego fika. Wiesz, za co go kocham. To co dodać, skoro moje indywidualne komentarze już znasz?
Proszę, daj nam (gdzie jesteście?) nową część!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Pią 16:34, 05 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Taak, ludzie! Widzę, że wbijacie się drzwiami i oknami
Okay, maacie, niech ci będzie Iskrzak
Zostań
część 6
Wielkimi krokami nadchodziła zima. Zbliżały się niepokojące, chorobliwie zimne podmuchy wiatru, zwiastujące zamiecie śnieżne i unieruchomienie całego Londynu. Holmes, niczym artysta, chłonął całą zewnętrzną aurę, siedząc głęboko w fotelu i zaciągając się dymem z fajki, który zasnuł już cały pokój. Był w ponurym nastroju, wpatrywał się w przestrzeń straszliwie beznamiętnym wzrokiem. Gdy się odzywał, jego głos był chłodny, obojętny, słowa ostre niczym lodowe ostrza. Nienawidziłem tych jego momentów „twórczej” depresji, spowodowanych szalejącymi za oknem burzami czy śnieżycami.
- Holmes, błagam, znajdź sobie jakąś sprawę! – wykrzyknąłem w końcu zdanie, które już od dawna chodziło mi po głowie. Mój przyjaciel spojrzał na mnie niemal z zainteresowaniem, które schowane było gdzieś głęboko w jego oczach.
- Watsonie, mój drogi, wiesz doskonale, iż to nie takie proste. Muszę znaleźć coś...
- Ciekawego. Wiem. Ale ileż już zagadek pojawiło się w ostatnim czasie, a ty wciąż siedzisz tu jak zaklęty i trujesz się tytoniem? Mam tego dość, Holmesie. Wychodzę! – Poszedłem do przedpokoju i po chwili wróciłem, w dłoniach trzymając płaszcz, kapelusz i laskę.
- Do Mary?
- Tak, do Mary. Jest chwilowo bardziej interesującym towarzystwem niż ty!
- Watsonie... – powiedział, tuż przed tym, jak trzasnąłem głośno drzwiami.
***
- Doktorze! Doktorze Watson! – Doszło do moich uszu wołanie, gdy podążałem ulicą w dół, po wyjściu od Mary Morstan. Odwróciłem się powoli i zobaczyłem nadbiegającego chłopca. Miał najwyżej szesnaście lat, w rękach trzymał złożoną na pół kartkę. – Doktor Watson, tak?
- Tak, co się stało, chłopcze?
- Wiadomość dla pana – rzucił i, wpychając mi list do ręki, uciekł.
Mój drogi Watsonie
Czy będziesz tak uprzejmy i powrócisz jak najszybciej na Baker Street? Mam tę przyjemność pomóc lady Curlinton przy rozwikłaniu zagadki śmierci jej szanownego męża. Czekam na ciebie, ale pospiesz się, kochany! Niedługo musimy wyruszyć!
Twój Holmes
Westchnąłem głośno. Dobrze, że mój przyjaciel wziął sobie do serca moją poranną radę, ale jego przepraszający ton w tym liście był przesadny i do niego niepodobny. Znając jego entuzjazm, z jakim posługiwał się krótkimi i treściwymi telegrafami, miałem przedziwne wrażenie, że tak naprawdę z jakiegoś powodu mnie potrzebuje. W przeciwnym razie, albo nie zawracałby sobie głowy powiadamianiem mnie, albo napisał zaledwie jedno czy dwa zdania. Westchnąłem raz jeszcze. Ale cóż innego mogłem uczynić, niż pospiesznie ruszyć na Baker Street?
***
- Mój drogi, to jest Lady Eleonora Curlinton. A to mój przyjaciel, doktor John Watson. – Kobieta była szczupła, niewysoka, miała gęste brązowe loki. Wiek wyrzeźbił już na jej twarzy pierwsze bruzdy, powieki miała ciężkie, zanadto pomalowane, a jej powierzchowność nie sprawiała dobrego wrażenia. – Czy mogłaby pani nam teraz opowiedzieć o całym zajściu?
- Dziś rano mój mąż wyszedł, jak co dzień, do pracy. – Jak można się było tego spodziewać, głos czterdziestoletniej kobiety brzmiał skrzekliwie.
- Która to była godzina? – zapytał Holmes, nie zwracając uwagi na jej oburzenie. Zastanawiałem się, jak mogła myśleć, że będzie mówiła bez przerwy, że nikt nie wtrąci żadnego pytania?
- Tuż po ósmej, detektywie.
- Proszę kontynuować – powiedział zachęcająco.
- Budynek, w którym pracuje, znajduje się na drugim krańcu Clive. Gdy tylko przyszedł do niego list, postanowiłam urządzić sobie spacer i zanieść mu go. Dochodząc do celu zauważyłam, że w bramie tłoczą się ludzie, a samego przejścia pilnuje policja. Zostałam wpuszczona do środka, a tam osoba dowodząca śledztwem powiedziała mi, że mój mąż targnął się na swoje życie. Myślą, że to wszystko, co mogą ustalić, ale ja nie wierzę w ani jedno ich słowo.
- Nie sądzi pani, że mąż faktycznie mógł popełnić samobójstwo?
- Nie! Mamy dwójkę dzieci, jesteśmy zgodnym, kochającym się małżeństwem. Mąż nie skarżył się na żadne problemy w pracy, nie miał wrogów. Zachowywał się normalnie, nie zauważyłam w nim nawet najmniejszej zmiany!
- Zawsze wracał do domu i wychodził do pracy o tej samej godzinie?
- Zdarzały mu się spóźnienia, ale tłumaczył to pracą...
- Widzisz Watsonie, pan Curlinton jest adwokatem. Ma swój własny gabinet... i swoją własną sekretarkę. – Oburzona kobieta wstała.
- Czy pan insynuuje, że...
- Nic nie sugeruję, moja droga pani, ale zawsze warto przyjrzeć się temu zagadnieniu. A teraz, kiedy wiem już wszystko, co chciałbym wiedzieć, możemy jechać, mój drogi, na miejsce zbrodni. Jesteś gotowy? – spytał jeszcze i, zagarniając płaszcz oraz kapelusz, ruszył do drzwi.
***
Do pociągu wsiedliśmy niemalże w ostatniej chwili. Usiedliśmy w jednym z wolnych przedziałów. Lady Curlinton siedziała w kącie przy oknie, nie zwracając na nas uwagi, najwyraźniej pogrążona w swoich myślach. Ja z Holmesem zajęliśmy miejsca naprzeciw niej, w przeciwnym rogu przedziału, tuż przy drzwiach. Opierał głowę na moim ramieniu, udając, że śpi, a w rzeczywistości patrząc mi w oczy i rozmawiając ze mną szeptem.
- Watsonie, nie jesteś zły, nieprawdaż? – zapytał, jego głos przepełniony był niezbitą pewnością siebie i właściwie nie miałem pojęcia, co też miało mieć na celu to pytanie. Zanim odpowiedziałem, westchnąłem cicho.
- Nie. Oczywiście, że nie, Holmesie. Jakże mógłbym?
- To dobrze, bo jesteś mi niezaprzeczalnie potrzebny – wyszeptał, pochylając głowę nieco do przodu i moszcząc się wygodniej.
- Rozumiem, że niezaprzeczalnie potrzebny w roli poduszki?
- Ale za to jakiej poduszki, mój drogi! – powiedział i zaśmiał się tak, jak dawno już się nie śmiał. Tak... radośnie. – Nie, Watsonie. Tym razem będziesz pełnił bardzo ważną rolę podczas śledztwa. I nie mam wątpliwości, że doskonale sobie poradzisz. – Dumę w jego głosie wychwyciłem w ostatnim momencie wypowiedzi. Pogrążyłem się w myślach, podobnie jak mój przyjaciel.
- Właściwie to co będę musiał zrobić? – zapytałem zdziwiony, gdy przemyślałem zaistniałą sytuację. Włosy Holmesa łaskotały mój podbródek, jego policzek przyciśnięty był do mojego ramienia, a ciepły oddech owiewał szyję. Sherlock podniósł się nieco i nachylił do mego ucha. Mówił szybko i wyraźnie, lecz cicho, by kobieta w kącie nie usłyszała ani słowa.
- Na początku pójdziesz ze mną na górę. Będziesz udawał, że mnie nie znasz, jedynie towarzyszyłem ci w drodze z Londynu. Miejmy nadzieję, że nikt cię nie pozna, mój drogi. Powąchasz wargi denata, ustalisz, o której godzinie umarł. Jeśli poczujesz zapach migdałów, badając go, pokiwasz głową. Jeśli nie, pokręcisz nią. Rozumiesz?
- Tak. Co dalej?
- Zejdziesz na dół, do sekretarki i powiesz jej, że jesteś całkowicie pewny, iż było to samobójstwo. Zapytasz ją o prawdopodobne motywy oraz o kontakty rodzinne. Gdy się rozluźni i stanie bardziej gadatliwa, zapytasz, czy to ona dziś rano przyniosła mu sok.
- Mam o coś jeszcze spytać?
- Tak, jeśli potwierdzi, musisz dowiedzieć się, o której godzinie. Jeśli nie, zapytaj ją czy wchodziła do pokoju w czasie, kiedy jej szef już się tam znajdował. Powinna powiedzieć ci, dlaczego i kiedy. Czy wszystko rozumiesz, Watsonie? Mój kochany, to bardzo ważne.
- Tak. Co ty w tym czasie będziesz robił?
- Porozmawiam z policją, przeszukam pokój. Byłbym zapomniał, jeśli by cię o coś podejrzewała, powiedz jedynie, że nie zgadzasz się z policją, która szuka zabójcy i zdecydowanie nie popierasz moich działań. Najważniejsze jest, by ta kobieta nie spostrzegła się, że ją wypytujesz, masz być jedynie nieco zainteresowany, niczym entuzjasta.
- Gdzie się spotkamy?
- Na tamtejszym posterunku policji, chyba że znajdę coś ważnego, co pomoże mi ustalić sprawcę.
- Mam pytać ją o stosunki z panem Curlintonem?
- Jak najbardziej. Zwróć uwagę na wszelkie objawy jej uczuć. Na Boga, Watsonie! Wszystko będzie bardzo ważne! Prowadzisz tę bardziej wdzięczną cześć śledztwa!
- Skąd to zaufanie, mój kochany? –zapytałem, a on przemilczał moje słowa, ponownie układając się do snu na moim ramieniu i nie patrząc mi w oczy.
***
Na miejscu musiałem zastosować się do wskazań Holmesa, mijałem go więc obojętnie na dworcu, ale też i w budynku, w którym pracował zmarły. Był to dość duży, kamienny dom, jednopiętrowy. Na dole, tuż przy wejściu, niemal przytulając się do stróża, stała drobna blondynka o uroczym wyglądzie i wystraszonym spojrzeniu. Minąłem i ją i podążyłem na górę, do gabinetu pana Curlintona. Mężczyzna siedział na krześle, głowa zwisała mu bezwładnie poza oparcie. Nie trzymał nic w rękach, nic też nie leżało przed nim na stole oprócz wywróconej szklanki. Rozlany był wokół niej sok szkarłatnej barwy, zaplamione było ubranie samobójcy i wszechobecne papiery. Wykonałem drugi nakaz Holmesa i powąchałem usta mężczyzny. Wyczuwałem delikatny, praktycznie zwietrzały gorzki zapach migdałów. Pokiwałem powoli głową, ufając, że mój przyjaciel to zauważy. I faktycznie, gdy odwróciłem się, był wyraźnie zadowolony.
Dwóm policjantom i Holmesowi powiedziałem, iż według mnie to na pewno było samobójstwo. Wyrażałem się głośno, drzwi były otwarte, toteż miałem nadzieję, że dziewczyna na dole usłyszała moje stanowisko w tej sprawie. Starszy z mężczyzn zrobił krok w stronę biurka i z kieszeni wyjął szmatkę. Chciał wytrzeć rozlany sok. Holmes chwycił go za nadgarstek, gdy tylko zorientował się, co też on chce zrobić.
- Czy pan postradał zmysły? – zapytał głośno, prawie krzyczał. – Chce pan zatrzeć ślady? Zniszczyć dowody? – pytał, cyzelując słowa. Jego mina wyrażała straszny gniew, nawet mnie wtedy przerażał. Mężczyzna wyjąkał coś nieśmiało i natychmiast zniknął za drzwiami, a ja, nie patrząc więcej na Holmesa, wyszedłem tuż za nim.
Kobieta nadal stała w holu, więc podszedłem do niej wolnym krokiem. Poprosiłem, by wraz ze mną usiadła na kanapie dla gości, niedaleko drzwi wejściowych. Chętnie to zrobiła, z wdzięcznością też przyjęła ode mnie szklankę wody. Ubrana była w skromną, ale i bardzo ładną sukienkę, na głowie miała mały kapelusz, kilka piórek, które z niego odpadły, przyczepiły się do jej kołnierzyka. Westchnęła głośno.
- Proszę się nie martwić, nic pani nie grozi. Jestem w stu procentach pewien, że było to samobójstwo. Wie może pani, dlaczego pan Curlinton targnął się na swoje życie?
- Proszę pana, ja naprawdę nie znałam dobrze tego mężczyzny. Pracuję tu zaledwie drugi miesiąc – powiedziała i przetarła oczy chusteczką. – Ale słyszałam, że nie układało mu się z żoną. Wie pan, ludzie plotkują, ale i plotki mają jakąś prawdę w sobie.
- A dzieci?
- Ma dwójkę, chłopca i dziewczynkę. Oboje są już u początków dorosłości, proszę pana. Mówią, że chcą się wyprowadzić, że nienawidzą ojca z całego serca.
- Czy faktycznie jest on taki okropny, jak mówią o nim plotki?
- Nie. Tak naprawdę to wspaniały człowiek, proszę pana. Ja panu daję słowo. Nigdy złego słowa od niego nie usłyszałam, proszę pana. Jak Boga kocham!
- Hmm... a jakiż on to sok najczęściej pił, droga pani?
- Uwielbiał sok z czarnej porzeczki.
- Przynosiła mu go pani rankami?
- Nie, broń Boże! Zazwyczaj wieczorem znosił na dół pusty, brudny dzbanek, a rano, gdy szedł do gabinetu, brał czysty z naszej małej kuchni. Stamtąd też brał sok. Bardzo rzadko musiałam go obsługiwać, proszę pana. Och, on był taki kochany, czemuż to popełnił samobójstwo? – spytała jeszcze i rozpłakała się na dobre. Gdy nieco się uspokoiła, kontynuowałem rozmowę.
- Czy to pani znalazła ciało?
- Skądże! Nie wchodziłam do jego gabinetu dziś ani razu. To jego żona przyszła do niego w odwiedziny. Na górze byłam przed nią, ale to ona weszła pierwsza do środka. Ja zostałam przy drzwiach. Wtedy ta kobieta podniosła alarm. Obie zbiegłyśmy na dół i posłałyśmy po policję!
- Dziękuję pani bardzo, że była pani tak miła i opowiedziała mi to. Mam nadzieję, że szybko dojdzie pani do siebie. Istotnie, okropny to był wypadek, droga pani.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Pią 16:35, 05 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
cardee
Posterunkowy
Dołączył: 01 Lut 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:19, 05 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
dołączę się do tych 'ochów' i 'achów'.
świetny fik, kocham go całym sercem i duszą. piszesz świetnie, lekko, aż chce się cały dzień go czytać.
może wydrukuję, żeby mieć zawsze pod ręką...?
i kiedy w końcu oni zrobią coś, żeby było bardziej 'love'?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez cardee dnia Pią 20:20, 05 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Śro 17:40, 10 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Jak to miło dostać komentarz, o który nie musiałam się dopraszać
Oh i macie to upragnione love Znaczy taki wstęp do love Ale na bank się spodoba
Najprawdopodobniej jest to ostatni rozdział przed moimi feriami, na które wyjeżdżam pojutrze. Kolejnego możecie się spodziewać za tydzień, albo półtora. Miłego czytania.
Ps. Dziękuję iskrzakowi za korektę i wytrzymywanie z moimi wiecznymi odstępstwami od kanonu (i ich cierpliwe poprawianie).
Zostań
część 7
Usłyszałem stukanie butów, dochodzące od strony schodów. Zwróciłem w tamtym kierunku głowę. Na dół schodził Holmes, jego uśmiech był szeroki, sylwetka wręcz tryskała entuzjazmem. Panna Fienes, sekretarka, podniosła się na nogi. Stanąłem obok niej. Mój przyjaciel podszedł do nas, nie przestając się uśmiechać. Przyciągnął kobietę do siebie jedynym płynnym ruchem. Wydałem okrzyk zaskoczenia, na który nie zwrócił uwagi. Jego ręka powędrowała w stronę przedniej strony jej gorsetu. Złapałem go za nadgarstek.
- Ależ mój drogi, okaż mi nieco zaufania – powiedział, a po chwili w jego dłoni pojawiła się przezroczysta kapsułka. W środku pokryta była białym osadem. – Cyjanek, Watsonie.
- A więc moja droga panno, aresztujemy cię – rzucił policjant, który zszedł na dół tuż za Holmesem. Położył kobiecie rękę na ramieniu. Mój przyjaciel pokiwał głową, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Tak, tak, aresztujcie panią Curlinton. – Spojrzałem na niego i otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Holmes, to jest panna Fienes. – On także zwrócił na mnie swój wzrok. Patrzył z naganą.
- Oczywiście, że to jest panna Fienes. Powiedziałem, że musicie aresztować panią Curlinton. Co jest w tym niezrozumiałego?
Do budynku ktoś wszedł. W postaci rozpoznałem szczupłą i niewysoką wdowę. Odchrząknęła nieśmiało.
- Więc to ta kobieta zamordowała mego męża? – spytała cicho.
- Właściwie to nie, droga pani – rzucił Holmes i podszedł do niej powoli. – Wiedziała pani o dokumentach rozwodowych, które pani mąż spisał? – Wystraszona kobieta cofnęła się o krok.
- O niczym takim nie widziałam! To niemożliwe! – krzyczała, ale jej głos brzmiał nieprzekonująco. Mój przyjaciel złapał jej przedramię i pociągnął do środka. Pani Curlinton była blada, oczy miała rozbiegane, a usta ściśnięte w wąską linię.
- Inspektorze Coyle, ma pan swojego zabójcę.
***
- Czegoś tu nie rozumiem, Holmesie – powiedziałem, gdy siedzieliśmy już wygodnie w swoich ciepłych, głębokich fotelach. Zaśmiał się. Jak zawsze.
- Nie tylko ty, Watsonie. Inspektor dobre dwie godziny kazał sobie tłumaczyć zaistniałą sprawę.
- Skąd wiedziałeś? Przecież kapsułka...
- To może zacznę od początku? – spytał, a ja pokiwałem skwapliwie głową. – Zagadka prosta, z utartym schematem, równie dobrze mogłem rozwiązać ją tu, w Londynie, ale uznałem Watsonie, że przydałby ci się dzień z dala od Mary. – Gdy spojrzałem na niego ze zniecierpliwieniem i naganą, ponownie się zaśmiał. - Jadąc tam miałem już pewną teorię. Złamałem swoje zasady i założyłem, że zabójcą musi być postać, którą znamy.
- Czyli sekretarka, o której wspomniałeś lub sama pani Curlinton?
- W rzeczy samej. – Holmes zamilkł na chwilę, próbując ubrać w słowa swoje spostrzeżenia. – Wiedziałem, że zabójstwo zostało popełnione przez podanie trucizny. Nie było żadnych obrażeń czy śladów na ciele zabitego. Dlatego kazałem ci wyczekiwać zapachu migdałów. Tak też pachnie najpopularniejsza trucizna – cyjanek. Niestety, nie każdy potrafi wyczuć jego woń. Ja osobiście, przykro mi to mówić, ale... nie potrafię. Miałem szczerą nadzieję, że tobie się to uda. Poniekąd wierzyłem w to, gdyż kiedyś opowiadałeś mi o jedynym morderstwie, z jakim się spotkałeś przed przeprowadzką na Baker Street. Wspomniałeś mi wtedy o gorzkim zapachu migdałów, który się unosił w tamtym pomieszczeniu.
- Zdaje mi się, że muszę wreszcie przyswoić sobie do wiadomości, iż twoja pamięć działa bez zarzutów. Holmesie, przecież to było kilka lat temu!
- Ale doskonale zapadło mi to w pamięć. Twoja zasługa, Watsonie. Opowieści, które snujesz, warte są zapamiętania... a przynajmniej niektóre z nich.
- Dobrze, dobrze. Co dalej, mój drogi?
- Wyczułeś cyjanek, czego się spodziewałem. Wtedy wyszedłeś z pokoju i podążyłeś na dół, by porozmawiać z sekretarką pana Curlintona. Każde twoje i jej słowo słychać było na górze. Rejestrowałem więc całą waszą rozmowę, jednocześnie szukając śladów. I takowe znalazłem.
- Znalazłeś ślady? Jakie?
- Małe, zabarwione na granatowo piórko. Jego kolor powstał, podczas gdy leżało ono w kałuży soku z czerwonej porzeczki. Musiało być ciemne wcześniej, gdyż gdyby miało jasny kolor, zabarwiłoby się szkarłatnie. – Słuchając go, kiwałem bezwiednie głową. Uwielbiałem tę ostatnią fazę jego zagadek, w której wyjaśniał wszystkie ślady, na jakie natrafił, wszystkie spostrzeżenia, jakie snuł podczas jej trwania... – Pod szklanką, przylepiony do jej denka, był brązowy włos. I to przede wszystkim zdradziło panią Curlinton.
- Ale... ale jak, Holmesie?
- Cofnijmy się kilkanaście minut w tył. Wchodząc do domu zauważyłem, że jakiś mały, drobny i podłużny przedmiot wciśnięty został naprędce pomiędzy gorset i suknię sekretarki. Była ona wystraszona, mogła dopuścić się zabójstwa i przerazić jego wynikiem. Jednak postanowiłem najpierw zbadać miejsce zbrodni. Rozmawiając z nią, na pewno zauważyłeś, że pomimo strachu, jej zeznania nadal były dość rzeczowe, nawet poniekąd pewne. Dzięki temu wiedziałem już, że nie była panikującym po morderstwie zabójcą, a zwykłym jego świadkiem. Oznaczało to, że kapsułka, którą miała przy sobie, była w rzeczywistości podrzuconym jej dowodem.
- Teraz to wydaje się takie proste! Piórko musiało oderwać się od jej kapelusza!
- I rzeczywiście tak było. Z wyjątkiem tego, że nie powinno znaleźć się na miejscu zbrodni. Także zostało tam podrzucone.
- Czemu pani Curlinton zabiła?
- Jej mąż miał... romans. Kłótnie w domu, buntujące się dzieci spowodowały, że napisał pozew rozwodowy. Jako prawnik miał duże szansę na przeprowadzenie rozprawy po swojej myśli. Pani Curlinton przestraszyła się, że zostanie wypędzona na bruk. Postanowiła udawać biedną, poszkodowaną wdowę i pozostać z majątkiem. Niestety trywialne ludzkie uczucie zaprowadziło ją na szubienicę. Zazdrość, mój drogi. A także pragnienie zemsty.
- Tak bardzo chciała, aby panna Fienes zawisła, że aż wezwała ciebie, byś dowiódł jej winy? – zapytałem zdziwiony. Holmes znów roześmiał się.
- Zgubiła ją jej pycha. Myśl, że jest tak genialna, by mnie zwieść sprawiła, że stanie przed sądem.
- Holmes, nigdy więcej wdów i zazdrosnych kobiet!
- Ja na twoim miejscu przygotowywałbym się i robił notatki. Wkrótce i Mary może zapragnąć zgłosić się do mnie – powiedział, śmiejąc się po raz czwarty. Ale tym razem nie było mi do śmiechu.
- Holmes!
***
- Watsonie, mój drogi, czy mówiłeś szczerze, gdy wspominałeś, że nie chcesz mieć do czynienia z żadną kolejną wdową? – zapytał Holmes przy śniadaniu. W jego głosie słyszałem rozbawienie, w oczach błyszczały te nieposkromione radosne iskierki. Złożyłem gazetę na pół i odłożyłem na bok.
- Bynajmniej, Holmesie. Wdowy zdecydowanie mi się przejadły. Tym bardziej te, które same zabijają swoich mężów – odpowiedziałem z przekąsem, opierając się o oparcie krzesła i sięgając przez stół, by rozchylić storę okienną. Kuchnię zalało jasne światło.
- Och, nawet nie miałem zbyt wielkiej ochoty przyjmować tej sprawy. Jestem pewien, że to służąca zabiła pana domu. Ale pozwólmy i Lestrade’owi się wykazać – zażartował. Dziwne. Pomimo braku zagadki wykazywał się nadzwyczajną wręcz radością.
- Błagam, zdradź mi, co jest przyczyną twojej wesołości, mój kochany. Dawno cię takiego nie widziałem.
- To nic, Watsonie. Znasz mnie, mój drogi, powinieneś się domyślić – powiedział, uśmiechając się promiennie. Wskazał ręką na okno. – Spójrz na tę piękną pogodę, czyż płatki śniegu nie są idealne? – pytał, zachwycając się puchem padającym za oknem. Był on delikatny, opadał lekko, zataczając powolne kręgi.
- Nie, Holmesie. To nie pogoda sprawia, że się uśmiechasz. Proszę, nie męcz mnie! – Mój przyjaciel uśmiechnął się tajemniczo i pobiegł schodami na górę. Wrócił kilka minut później, niosąc dwa płaszcze i kapelusze.
- Spacer, mój drogi? – zapytał, a ja kiwnąłem twierdząco głową i już po chwili lawirowaliśmy pomiędzy ludźmi w blasku złotego, londyńskiego słońca, podziwiając srebrzący się tu i tam śnieg.
***
- Spójrz jak doskonałe jest to zjawisko. Śnieg, każdy płatek jest niepowtarzalny, siedmioramienny. I tak szybko znika! – Entuzjazm Holmesa rósł z każdą minutą spędzoną na zewnątrz. Łapał wirujący puch w ręce, starając się nie naruszyć śnieżynek i przyglądał się każdej, dopóki nie stopniała. Podtykał mi po kolei wszystkie pod nos, nakazując bym i ja podziwiał piękno płatków. W końcu złapał mnie za ramiona i zatrzymał w miejscu. Sam stanął naprzeciw mnie i znów wystawił dłonie. Po chwili na jego rękawiczkach spoczywało kilka śnieżynek. Wpatrywał się w nie z oczekiwaniem, jakby spodziewał się, że przemówią.
- Holmesie, mój drogi, toż to tylko śnieg – wyznałem, patrząc w przepełnione dziecięcą radością oczy. Jego wzrok także przeniósł się na mnie.
- Ależ jaki uroczy śnieg! Watsonie, mój najukochańszy, doceń ten otaczający nas świat! – mówił porywająco, ponownie łapiąc kilka płatków białego puchu. Zaśmiałem się z jego entuzjazmu i złapałem jego dłoń. Przysunąłem ją sobie do twarzy i ze śmiechem dmuchnąłem w nią ciepłym powietrzem. Śnieg natychmiast stopniał. Holmes spoglądał na mnie z urazą, brwi miał zmarszczone, a usta ściągnięte w wąską kreskę. – Chcesz wojny, mój drogi?
Nie spodziewałem się tego, co miało nastąpić. A mianowicie kilkanaście sekund później śnieg miałem na całej twarzy. Nieco też wleciało za płaszcz. Podrygiwałem zabawnie dopóki się nie roztopił.
- Nie, Holmesie, tego ci nie wybaczę! – krzyknąłem i dołączyłem się do wojny przeprowadzanej w jednej z bocznych, z rzadka uczęszczanych uliczek Londynu.
***
- Mój Boże, cały jesteś w śniegu, mój kochany! – powiedział Holmes, cierpliwie otrzepując mój płaszcz. Sam nie został trafiony ni razu, jego zwinne uniki sprawiały, że był okropnie ciężkim przeciwnikiem. Mój przyjaciel przesuwał się cały czas prawo, okrążając mnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Powrócił do mojej twarzy i delikatnie przesunął ręką po moim, bynajmniej niezaśnieżonym, policzku. Wpatrywał się przy tym uważnie w moje oczy, co potęgowało wrażenie bliskości i wzajemnej przynależności. Gdy odrywał swą dłoń od mojej twarzy, złapałem ją i ponownie do niej przyciągnąłem. Pozostawiłem ją na wysokości mojego wzroku.
- Faktycznie, mój drogi. Miałeś racje, te płatki robią wręcz piorunujące wrażenie – wyszeptałem, puszczając jego rękę. Poczułem ukłucie w okolicach żołądka. Holmes uśmiechnął się promiennie, co nieco zniwelowało nieprzyjemne uczucie.
- Wiedziałem, że cię przekonam, Watsonie – powiedział i obrócił się na pięcie. Wmieszaliśmy się ponownie w nieodłączny głównym ulicom gwar. Złote słońce wciąż świeciło równie mocno, co wcześniej, ale śnieg skrzył się teraz dużo bardziej zachęcająco.
***
- Holmes! Dziś poniedziałek. Już tydzień tam siedzisz! – Stałem pod drzwiami pokoju mego przyjaciela i zapamiętale pukałem w drewno, pragnąc spojrzeć na niego i dowiedzieć się, że nic mu nie jest. – Holmes! – Mój głos był oktawę wyższy niż przed chwilą. – Jeśli nie otworzysz, wyważę drzwi. Obiecuję ci to, mój drogi!
Usłyszałem ciche kroki. Zacisnąłem dłoń na gałce.
- Odejdź Watsonie. Nie jestem w nastroju! – odpowiedział mi zachrypnięty głos Holmesa.
- Dobrze. W takim razie odsuń się, bo nie zamierzam dać za wygraną. – powiedziałem spokojnie i cofnąłem się dwa kroki. Już brałem zamach, gdy drzwi stanęły otworem. Zobaczyłem plecy Holmesa, który wracał w głąb pokoju. Ruszyłem za nim.
Tuż przy wejściu potknąłem się o jakąś niezwykle grubą książkę, której tytułu nie mogłem dojrzeć z powodu ciemności, panujących w pokoju. Gdy tylko odzyskałem równowagę wpadłem na stolik do kawy. Zdążyłem pomyśleć tylko, że nie stoi na swoim miejscu, gdy uderzyłem kolanem o pufę.
- Holmes! Coś ty narobił?
- Błagam cię Watsonie, daj mi spokój – wymruczał. Jego głos dobiegał z poziomu podłogi. Dokładnie badając rękami drogę przed sobą, ruszyłem do miejsca, gdzie powinny znajdować się okna. Dobrnąłem do nich i pociągnąłem storę na bok. Pokój zalało niezwykle jasne światło zimowego poranka. Śnieg stopniał tydzień temu, właśnie wtedy Holmes postanowił zamknąć się w swojej samotni. Niby zwyczajne zachowanie, ale gdy dowiedziałem się od pani Hudson, że wszystkie posiłki przez nią dla niego przygotowane pozostały nietknięte, uznałem, iż czas interweniować.
- Nie możesz za każdym razem zamykać się w pokoju. Właściwie... mam dla ciebie sprawę – stwierdziłem, rzucając mu na kolana dzisiejszą gazetę. Włosy Holmesa były w ich zwyczajnym, niemal artystycznym nieładzie. On sam był czysty, nienagannie ubrany, tylko zarost na twarzy wskazywał na spędzone samotnie dni. Pokręciłem głową, patrząc na mojego przyjaciela. Ten czytał gazetę, wciąż mrużąc oczy. Tym razem westchnąłem, by zwrócić jego uwagę na swoje niezadowolenie. Nie podniósł wzroku.
- Mój drogi! Z czym ty do mnie przychodzisz? Przecież zagadkę zniknięcia tego obrazu równie dobrze mógłbyś rozwiązać i ty, nawet bez wychodzenia z domu – prychnął i odrzucił mi gazetę. Złapałem ją i wykorzystałem, by uderzyć go w głowę. – Słucham?
- Miej litość dla biednego Lestrade’a! Zapłacze się na śmierć, jeśli w porę nie znajdzie złodzieja! – Zaśmiałem się. Holmes odpowiedział tym samym i wyrwał mi gazetę z ręki.
- Niechże i tak będzie. Pomogę, zanim ulice Londynu spłyną jego łzami – powiedział uroczyście, jeszcze raz czytając artykuł. – Napisz mu, mój kochany, żeby porozmawiał z kustoszem muzeum o niezapłaconym czynszu i przyjacielu szmuglerze.
Nie zdziwiłem się, znałem jego metody na tyle, by ta drobna uwaga nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Opadłem na krzesło naprzeciwko siedzącego na podłodze Holmesa.
- Och Watsonie, a co tak naprawdę dla mnie masz? – zapytał, widząc moją wyczekującą pozę. Podałem mu telegram.
Holmes Sherlock, Backer Street 221b
Znając pańskie zamiłowanie do zagadek, drogi panie, pragnę zaprosić pana do mej posiadłości w Devonshire, gdzie zdarzyło się, może nie tragiczne, lecz owiane tajemnicą zaginięcie. Zrozumiem, jeśli nie przyjmie pan mego zaproszenia, ale, kiedy tyle mówi się o pańskiej spostrzegawczości i umiejętnościach, wciąż chowam nadzieję, że skusi pana obietnica pełnej zwrotów historii.
Z największymi wyrazami szacunku
Lord de Nevre
Mój przyjaciel przeczesał włosy palcami, wziął głęboki oddech i wstał z podłogi.
- Mniemam, że już sprawdziłeś, o której godzinie mamy pociąg do posiadłości tego... – Tu Holmes zajrzał do, niepospolicie z resztą długiego, telegramu. – Lorda?
Spojrzałem na niego sceptycznie. – Zawsze zaskakujesz mnie swoją znajomością rozkładu jazdy londyńskich pociągów. Czyżby tydzień odosobnienia nie podziałał na ciebie za dobrze, mój drogi?
- Magazynuję siły Watsonie, ponieważ czuję, że będzie to dość trudna sprawa – odpowiedział dumnie i wziął fajkę do ręki. – Pakuj się, mój drogi. Niestety, żeby dowiedzieć się więcej, będziemy musieli zmienić otoczenie.
Idąc do drzwi, patrzyłem cały czas przed siebie, aby nie uderzyć w żadną z „drogocennych” rzeczy Holmesa. Przy wyjściu odwróciłem się i powiedziałem – Wiedz, mój kochany, że wiadomość, którą kazałeś mi przekazać Lestrade’owi, już dawno do niego dotarła.
Zdziwiona mina mojego przyjaciela, którą szybko zamienił na tą, wyrażającą uprzejme zainteresowanie, zrekompensowała mi wczesną porę pobudki i ranną wycieczkę po najświeższe gazety.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Śro 22:23, 10 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Oj tam, odstępstwa, toż to przyjemność. *macha łapką bagatelizując*
Każda kolejna część będzie u mnie mile widziana!
Mmm... śnieg... od razu chcę się wyjść, porzucać śnieżkami... <3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pino
Posterunkowy
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:18, 17 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
To naprawdę dobry tekst! Przede wszystkim odważyłaś się umieścić w nim zagadki, za co należy Ci się wielki plus. Bohaterowie - zachowanie, sposób mówienia - wypadają autentycznie. Właściwie mogę przyczepić się tylko do nadużywania słów 'Mój drogi', chwilami wydaje się to być dosyć sztuczne "
Akcja (i nie mówię tu o zagadkach xD) zaczyna się rozkręcać. Baaardzo spodobało mi się połączenie Holmesa, Watsona i śniegu <3
Mam nadzieję, że na kolejną część nie trzeba będzie czekać długo
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Śro 16:02, 17 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Oh wiem, że to "mój drogi" jest wręcz wszędzie, ale co ja mogę na to poradzić, że kocham, jak oni się tak do siebie zwracają?
Za autentyczność proszę dziękować Iskrzakowi, hamuje te co większe wybryki przy odstępowaniu od kanonu
Sposób mówienia... hmm... zdaje mi się, że kilka pierwszych rozdziałów jest zdecydowanie bardziej staroświeckich. W tych nowszych powracam do używania teraźniejszego języka, co mnie bardzo martwi. Uhh, muszę sobie poszukać jakiegoś Holmesowego audiobooka, to najlepiej pomaga
No i zagadki. Te nieszczęsne, proste jak drut zagadki
Ja już nic nie mówię
I dziękuję za komentarz, fajnie wiedzieć, że ktoś, kto to czyta, wie co czyta i doczytuje jednak do końca. No i jest na tyle zadowolony, że komentuje to, co przeczytał
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
paulao
Krawat Roberta
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 46
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska, Białystok
|
Wysłany: Śro 18:06, 17 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Mnie osobiście najbardziej podoba się ostatni akapit
Chęci i weny do dalszego pisania życzę!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atris
Ukryte Ostrze
Dołączył: 13 Sty 2010
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Hilsonlandu
|
Wysłany: Sob 13:25, 27 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Witam was wszystkich
Mam nadzieję, że Wam się spodoba nowa cześć, pomimo jej skandalicznej długości. Ale wierzcie, to mój standard jest
Miłego czytania. A następna cześć już wkrótce
PS. Dziękuję za betę iskrzakowi
Zostań
część 8
- Watsonie, weź ze sobą rewolwer – powiedział Holmes, gdy zniosłem moją walizkę na dół. Spojrzałem na niego nieprzytomnie, gdyż właśnie wyrwał mnie z wyjątkowo głębokich rozmyślań. Zwróciłem uwagę na to, że zdążył się już ogolić. Można nawet było zaryzykować stwierdzenie, że Holmes uczesał się, choć niesforne kosmyki i tak wyłamywały się spod jego kontroli.
- Hmm?
- Rewolwer. Lufa, bębenek, rączka i spust. Urządzenie zazwyczaj używane do obrony, często służy także jako narzędzie zabójstw lub samobójstw. Twój jest...
- Holmesie, wiem, co to jest rewolwer. Byłem jedynie ciekawy, czemu sugerujesz, żebym go wziął. Przecież zawszę go biorę. I poza tym, oczekujesz jakiegoś niebezpieczeństwa? Choć raz mógłbyś mi powiedzieć. – Zacząłem mieszać się nieco w swojej wypowiedzi, ponieważ mój przyjaciel patrzył na mnie, dziwnie się uśmiechając. Pokręciłem głową. – Holmesie...
- Wiem, wiem, nic ci nie mówię. Ale to przecież najciekawsza część wszelkich zagadek. I najbardziej urocza, gdy tak patrzy się na ciebie i widzi, że nie masz pojęcia, co właściwie się dzieje. Masz wtedy taką zabawną minę, mój drogi. – Zaśmiał się. – Poza tym, zwróciłem ci uwagę na rewolwer, ponieważ twój leży tam – powiedział i wskazał ręką na stolik w salonie. Faktycznie, leżała tam moja broń, a tuż obok i ta Holmesa. Westchnąłem i zagarnąłem obie, chowając je do kieszeni płaszcza. Mój przyjaciel otworzył zamaszyście drzwi. Wyszedłem na zewnątrz, jednocześnie sięgając po parasol. Zdążyłem tuż przed tym, jak drzwi zatrzasnęły się za Holmesem. Pokręciłem głową, gdy mżawka przerodziła się w ulewę tuż po naszym wyjściu. – Och Watsonie, pogoda niszczy wszelkie moje plany – westchnął, wsiadając do powozu.
***
- Rozumiem, że pierścień był bardzo drogocenny? – zapytał Holmes swojego klienta, gdy siedzieliśmy obaj w fotelach po drugiej stronie zabytkowego biureczka lorda de Nevre. On sam był w średnim wieku, włosy i wąsy miał bujne, jasnożółte. Wysoki i barczysty sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz rozsadzić gabinet od środka. Spojrzenie jego było bystre, oczy brązowe, a kości policzkowe wyraźnie zarysowane.
- Istotnie. Był to pierścionek zaręczynowy, jeden z najdroższych w kraju. – Holmes pokiwał głową i oparł ją na ręce.
- Ma pan może jakieś podejrzenia?
- Miałem. Lecz już nie mam – odpowiedział poważnie, w jego głosie pobrzmiewał smutek.
- A dlaczegóż to? – spytałem, przyglądając mu się uważnie.
- Ponieważ dziś zaginęła także moja żona.
***
- Czy mógłbyś dla mnie podsumować to, co wiemy, Watsonie? – spytał Holmes, w czasie gdy piliśmy herbatę w naszym gościnnym pokoju, tuż po zbadaniu miejsca zbrodni. Do dyspozycji dostaliśmy całe piętro w ogromnej, trzykondygnacyjnej posiadłości. Za oknem rozbłysło, oświetlając dobrze urządzony salonik. Po chwili dotarł do nas także grzmot.
- W poniedziałek żona barona de Nevre otrzymuje wiadomość, po której blednie, staje się apatyczna i bez celu snuje się po posiadłości. W środę zakłada czarną suknię i bez słowa znika na kilka godzin. Kiedy wraca, ma spuchniętą od płaczu twarz i rozciętą wargę – przeczytałem na głos swoje notatki przy ogniu jedynej świecy, która była zapalona w pokoju. Holmes siedział pochylony, łokcie miał oparte na kolanach, a twarz trzymał w dłoniach, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Doskonale. Rozumiem! – wykrzyknął, wstając z fotela. – Kontynuuj, mój drogi.
- W czwartek znika pierścień, ale lady nie opuszcza domu ni razu – odczytałem, zdziwiony. I jak powiązać tutaj koniec z końcem?
- Zapomniałeś o służącej. Wzięła wychodne na cały dzień – dodał Holmes, uśmiechając się do siebie.
- Rozumiem, że nie lubisz wtajemniczać mnie w swoje plany, ale czy ten raz nie mógłbyś zrobić wyjątku? – zapytałem z rozdrażnieniem.
- Nie. Myślę, że nie. Pozostawię sobie większą zabawę na koniec. Ale możesz sam dojść do odpowiednich wniosków, Watsonie – powiedział i jednym szybkim ruchem dłoni zgasił świeczkę. – Idę spać, mój drogi. Dziś nic więcej już nie wymyślę – dodał i wyszedł na korytarz. A ja zostałem w ciemności.
***
- Mam do pana prośbę, panie de Nevre – powiedział Holmes, gdy jedliśmy wspólnie śniadanie w ogromnej sali na parterze. Zdaje mi się, że zajmowała również część pierwszego piętra. Wzornictwo na sufitowych kafelkach było niemalże niewidoczne, taka odległość dzieliła nas od niego. Okna miała wysokie, przesłonięte storami, ale pomimo tego w pomieszczeniu było zadziwiająco jasno. W przeciwległym końcu jadalni znajdował się okazały marmurowy kominek. Przez sam jej środek ciągnęły się długie rzędy dębowych stołów, a przy nich stały staromodne, hebanowe krzesła obite białą skórą.
- Tak, posiadała takowe. – Usłyszałem, wyrywając się z rozmyślań.
- Czy byłby pan tak miły i sprawdził jego stan? – zapytał mój przyjaciel, a jego rozmówca kiwnął głową i sięgnął po kawałek papieru. Napisał coś na nim szybko, głęboko się przy tym nad czymś zastanawiając. Gdy skończył, zadzwonił po służbę. Na końcu sali zamajaczyła postać w czarnym garniturze. Okazała się być krępym mężczyzną o przyjaznym wyrazie twarzy i szczerym spojrzeniu.
- Poślij gońca z tym listem do banku, niech sprawdzą to jak najszybciej, Millet – rozkazał. Mężczyzna skłonił się posłusznie, odebrał kartkę i pospiesznie wyszedł. – Mam nadzieję, panie Holmes, że pana wnioski nie będą się zgadzały w tym wypadku. Naprawdę. Mam szczerą nadzieję... – stwierdził, skinął nam głową i ruszył w kierunku wyjścia. Na jego twarzy widniało zatroskanie i niedowierzanie.
- Holmesie, doprawdy, nie słuchałem, o czym rozmawiacie i nic z tego nie rozumiem. Czy mógłbyś... – urwałem, widząc jak mój przyjaciel macha ze zniecierpliwieniem ręką i wstaje od stołu, aby skierować się w stronę schodów. Westchnąłem i po raz kolejny zacząłem się zastanawiać, po co właściwie tutaj przyjechałem.
***
- Była na pogrzebie – powiedziałem, wchodząc do saloniku i rzucając mu na stół dzisiejszą gazetę. Holmes nawet na mnie nie spojrzał. Popijał mocną czarną kawę, której woń rozchodziła się po całym pokoju.
- W rzeczy samej – stwierdził, nie odwracając wzroku od kawałka papieru, który trzymał w ręce.
- Co to, Holmesie? – zapytałem, ale on szybko złożył kartkę na pół i schował do kieszeni.
- List, mój drogi. Tylko krótki list, którym nie powinieneś zaprzątać sobie głowy. Wszystko idzie po mojej myśli – odpowiedział tajemniczo i pogrążył się w lekturze gazety.
***
Siedzieliśmy w bibliotece. Ja – zapisując notatki w dzienniku, on – wpatrując się w jeden punkt na ścianie i nie poruszając się. Nagle poderwał się z miejsca.
- Idę na spacer, Watsonie – rzucił i złapał swoją laskę. Wstałem.
- Więc i ja pójdę z tobą.
- Nie! – krzyknął, po czym się opanował. – Muszę się przejść sam, Watsonie. Bądź tak miły i porozmawiaj ze służącą. Zapytaj gdzie była w czwartek, co robiła... – mówił, zbierając kartki, które wcześniej porozrzucał na małym stoliku. Stał tyłem do mnie. Westchnąłem.
- Dobrze. Nie chcesz – nie mów, ale w końcu będę ci potrzebny – odpowiedziałem z przekąsem, na powrót siadając w fotelu.
***
Był późny wieczór. Od wyjścia Holmesa z domu minęło około dwunastu godzin. Nieraz znikał już na tak długi czas, jednak tym razem... tym razem było inaczej. Inaczej, ponieważ, odległe strzały, które usłyszałem kilkadziesiąt minut temu, napawały mnie przerażeniem. Oczywiście, że mógł to być jakiś myśliwy, jednak mój umysł odpierał wszelkie racjonalne argumenty, bo chodziło o Holmesa. A on sam nie był zbyt racjonalny. Gdy sprawa toczyła się wokół niego, niczego nie można było zakładać. A strzały, w czasie kiedy jego nie było w domu, oznaczać mogły tylko to, że na pewno znajdował się w miejscu skąd dochodziły. To było niemal jak matematyczny wzór. Jeśli mieliśmy dwie informacje, pasujące do równania, niewiadomą na pewno był Holmes.
Podskoczyłem w fotelu, gdy ktoś załomotał w drzwi. Służąca schodziła na dół po schodach, marudząc i klnąc pod nosem. Stanąłem w wejściu do biblioteki, spoglądając na jej poczynania. Odryglowała zamki i pociągnęła za klamkę. Za drzwiami zobaczyłem niebezpiecznie opartego o framugę Holmesa. Chciałem do niego podbiec, myśląc, że za dużo wypił i pragnąc mu pomóc, ale zatrzymałem się w połowie drogi. Dokładnie wtedy, gdy na jego ubraniu zobaczyłem krew.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Atris dnia Sob 13:25, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|