iskrzak
Captn'
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 576
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z ruskiego budzika
|
Wysłany: Pon 19:13, 11 Sty 2010 Temat postu: Sherlock Holmes: Nieautoryzowana Biografia |
|
|
Próba analizy postaci Holmesa, jego przygód, czasów w których żył i naturalnie osoby Watsona.
W sprzedaży od 13 stycznia.
Pierwszy fragment książki "Sherlock Holmes. Nieautoryzowana biografia"
Rozdział pierwszy
"Moi przodkowie byli ziemianami"
Wioska Hutton le Moors jest położona na skraju wrzosowisk zwanych Yorkshire Moors, dwanaście mil od miejscowości Pickering. Pomimo sporego ruchu na drodze, oznaczonej dzisiaj jako A170 i prowadzącej do Scarborough, centrum wioski w ciągu ostatniego półwiecza zmieniło się zaskakująco niewiele. Po obu stronach drogi wyrasta trzydzieści czy czterdzieści przeważnie siedemnastowiecznych domków o krytych łupkiem dachach. Pub "Pod Umajonym Chłopcem" i wiejski kościółek pod wezwaniem świętego Ceaddy stanowią tu dwa ośrodki wiejskiego życia. W odległości pół mili od starszych domków, na skraju wioski, stoi nieduże osiedle komunalne z lat pięćdziesiątych XX wieku. Lokalne władze zbudowały je na terenie zakupionym po drugiej wojnie światowej od rodziny Binnsów z Bradfordu, właścicieli młyna. Aż do połowy lat dwudziestych XX wieku na terenie tym stał szesnastowieczny dwór zwany Hutton Hall. Jego zdjęcia zamieszczone w maju roku 1922 w magazynie "Country Life" przedstawiają fronton z pruskiego muru z wielodzielnym oknami, ponad którym górują tak typowe dla budowli z tego okresu wymyślne kominy. Na fotografiach wnętrz widzimy natomiast imponujące dębowe boazerie, a także duży kominek ozdobiony inicjałami RH, pochodzący z epoki królowej Elżbiety I. Wszystko to istniało jeszcze w czasach, gdy dwór zamieszkiwała rodzina Binnsów. To właśnie tutaj - 17 czerwca 1854 roku - urodził się William Sherlock Holmes.
Holmes, jak zauważa Watson, nader rzadko wspomina o swojej rodzinie czy dzieciństwie, lecz jego nieliczne wzmianki na ten temat okazują się wystarczająco jasne i jednoznaczne. "Moi przodkowie - oświadcza Watsonowi - byli ziemianami. Prawdopodobnie wiedli typowy dla tej warstwy społecznej tryb życia" . I nie dodaje nic więcej. I rzeczywiście, jego ojciec, William Scott Holmes, odziedziczył pozostałości sporego majątku na północy Yorkshire.
W tych okolicach Holmesowie mieszkali od wieków. Już w roku 1219 w annałach Sądu Wyjazdowego hrabstwa York znajduje się wzmianka o człowieku nazwiskiem Urkell de Holmes; w okresie późnego średniowiecza ród Holmesów - dawniej średniorolnych chłopów - awansował do szeregów drobnej szlachty. Walter Holmes z Kirkbymoorside, położonego osiem mil od Pickering, wymieniony jako jeden z walczących po stronie dziedzica domu Yorków, Edwarda IV, w bitwie pod Towton w 1461 roku, jest prawie z całą pewnością przodkiem Sherlocka i Mycrofta w linii prostej. Walter podczas Wojny Dwóch Róż stanął po właściwej stronie, co przyniosło mu życiowe powodzenie. Kilka lat po tej bitwie król Edward nadał mu bowiem tytuł szlachecki, wskutek czego ród Holmesów znalazł się na drabinie społecznej o jeden szczebel wyżej. I nie spadł z niego, gdy kraj z rąk rodu Yorków przeszedł pod władzę Tudorów. (Wygląda na to, że Walter był jednym z niewielu baronetów z Yorkshire, którzy popierali Henryka VII jeszcze przed bitwą na polach Bosworth).
Wnuk Waltera, sir Ralph, miał natomiast zapewnić rodowi jeszcze większą świetność, ponieważ w połowie lat trzydziestych XVI wieku, będąc jednym z poważniejszych nawróconych na protestantyzm oportunistów, skorzystał znacznie na zniesieniu zakonów. W chwili, gdy wielkie klasztorne majątki ziemskie, w rodzaju Opactwa Fountains czy Opactwa Rievaulx, szły pod młotek, sir Ralph i inni ludzie jego pokroju tylko czekali, by rzucić się na zdobycz. Większość dóbr Opactwa Fountains została sprzedana za bezcen człowiekowi interesu nazwiskiem Richard Gresham. Sir Ralph Holmes natomiast, wspólnik Greshama, otrzymał swoją część łupów w postaci posiadłości w Hutton le Moors, jak również innych majątków ziemskich położonych w rejonie doliny zwanej Vale of York i na obrzeżach wrzosowisk. To właśnie sir Ralph, wzbogaciwszy się dzięki grabieży własności zakonnej, zbudował Hutton Hall - dom, w którym trzysta lat później miał się urodzić najsłynniejszy z jego potomków.
W czasach późnych Tudorów, a potem Stuartów, przedstawiciele rodu Holmesów starali się za wszelką cenę unikać zaangażowania w bieżące spory religijne oraz polityczne. Sir Stamford Holmes zasiadał w kolejnych parlamentach epoki elżbietańskiej, a następnie okresu króla Jakuba I, jednakże nie był wybitnym ich członkiem. Jak wynika z dokumentów, tylko dwukrotnie zabrał głos podczas obrad. Za pierwszym razem, biorąc udział w debacie na temat transportu skazańców na Barbados, zasugerował, że przestępców można byłoby zsyłać także do kolonii w Nowej Anglii. Na co inny parlamentarzysta przypomniał mu, że skoro przestępców posyła się tam jako robotników kontraktowych, to na jedno wychodzi. Za drugim razem zwrócił się do przewodniczącego Izby Gmin z zapytaniem, czy nie można byłoby zamykać wrót kaplicy Świętego Stefana w Westminsterze, w której w owym czasie odbywały się obrady parlamentu, ponieważ zarówno jemu, jak i innym posłom przeszkadza przeciąg.
Jednak gdy doszło do konfrontacji pomiędzy monarchą a parlamentem, to znaczy w latach trzydziestych i czterdziestych XVII wieku, sytuacja zmusiła do opowiedzenia się po którejś ze stron nawet najbardziej apatycznych posłów. I choć ascetę i intelektualistę Sherlocka Holmesa można scharakteryzować jak okrągłogłowego*, jego przodkowie stanęli jednak po stronie króla i podczas wojny domowej pozostali zdecydowanymi rojalistami. Sir Symonds Holmes, wnuk sir Stamforda i praprawnuk sir Ralpha, w roku 1644 pod Marston Moor walczył jako kawalerzysta w konnicy księcia Ruperta. Ród Holmesów odcierpiał co prawda za swoją wierność sprawie króla, lecz za rządów Cromwella, w przeciwieństwie do licznych innych rodów, nie został skazany na banicję.
W okresie Restauracji rojalistom podobnym Holmesom, którzy dochowali wierności królowi, zaczęło się znowu powodzić. Syn sir Symondsa, sir Richmond Holmes, po śmierci ojca w latach siedemdziesiątych XVII wieku przeniósł się na południe, do Londynu, a w następnym okresie spędzał znacznie więcej czasu w kręgach zbliżonych do dworu Karola II niż we własnych posiadłościach w Yorkshire. Usiłując zrobić karierę na dworze, zaczął stopniowo popadać w długi, z którymi jego rodzina miała się później borykać przez wiele pokoleń. Przyjaźnie z ludźmi pokroju rozpustnego poety i dworzanina, hrabiego Rochester, okazały się bardzo kosztowne, czego skutek był taki, że w chwili swej śmierci w roku 1687 sir Richmond był potężnie zadłużony u połowy londyńskich lichwiarzy.
W wieku XVIII ród podupadł. Wraz z pojawianiem się w rodzinie kolejnych rozrzutników, majątek po kawałku sprzedawano, aż w końcu w rękach Holmesów pozostał jedynie stary, zbudowany w latach pięćdziesiątych XVI wieku, dwór w Hutton le Moors. Sir Selwyn Holmes, podobno kompan sir Francisa Dashwooda i członek cieszącego się złą sławą Klubu Ognia Piekielnego, był najsłynniejszym z tych przodków Holmesa, którzy przypominali raczej sir Hugona Baskerville'a niż swego potomka-intelektualistę Sherlocka. Sir Seymour Holmes, pradziadek Sherlocka, ostatni z rozpustnych hulaków czasów georgiańskich*, który roztrwonił większość rodowej fortuny, zmarł rażony apopleksją w roku 1810. Tytuł baroneta odziedziczył po nim jego czternastoletni syn, Sheridan Holmes - późniejszy dziadek Sherlocka - który poza długami i rodowym nazwiskiem objął w spadku naprawdę niewiele. Młody Sheridan, pobierający wówczas nauki w Harrow - szkole, do której synowie rodu Holmesów uczęszczali od pokoleń - nie potrafił później poprawić statusu materialnego rodziny. Mimo to podjął studia w Christ Church w Oksfordzie (choć wygląda na to, że opuścił uczelnię bez dyplomu), a także odbył zagraniczne wojaże, podczas których, na obcej ziemi, poznał swoją przyszłą żonę.
Jak twierdzi Sherlock Holmes, jedyny egzotyczny element w tej rodzinie stanowi jego babka - kobieta, którą poślubił sir Sheridan Holmes, "siostra francuskiego artysty Verneta". "Artyzm we krwi - mówi dalej znakomity detektyw - może przejawiać się w przeróżnych, nieraz bardzo dziwnych formach." Vernetowie stanowili liczną rodzinę francuskich malarzy, która w ciągu kilku pokoleń wydała wybitnych artystów. Patriarchą tego rodu był Antoine Vernet (1689?1753), ojciec ponad dwudziestki dzieci, z których kilkoro zostało malarzami. Jeden z nich, Claude-Joseph Vernet (1714?1789), okazał się tak oddany sztuce, że pewnego razu podczas sztormu kazał się przywiązać do okrętowego masztu, by móc z bliska zaobserwować grę światła na wzburzonych falach. Najsłynniejszym z Vernetów ? i tym, którego młodszą siostrę poślubił dziadek Holmesa po mieczu - był wnuk Claude'a-Josepha, niejaki Emile-Jean-Horace Vernet (1789-1863), nazywany przez bliskich Horace. Najlepiej znany z obrazów przedstawiających bohaterów wojennych, Horace tkwił w samym centrum życia artystycznego, będąc w latach 1828-1834 dyrektorem Akademii Francuskiej w Rzymie. Jego siostra, Marie-Claude, urodziła się w Paryżu w roku 1798. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, kiedy poznała Anglika, który zawiózł ją potem na drugi brzeg kanału La Manche, gdzie czekało ją życie, jakiego dorastając w napoleońskiej Francji, nie byłaby w stanie nawet sobie wyobrazić.
Nie znamy okoliczności, w których Sheridan Holmes, dziadek Sherlocka ze strony ojca, poznał swoją przyszłą żonę. Jest jednak pewne, że wiosną i latem roku 1818 przebywał w Paryżu. Potwierdza to bowiem kilka zachowanych listów. Być może Sheridan miał ambicje artystyczne i dlatego udał się do Paryża, gdzie przedstawiono go jednemu z członków licznego klanu Vernetów. Jego ślub z Marie-Claude odbył się w Londynie w kościele Świętego Jerzego przy Hanover Square wczesnym latem następnego roku. W tamtejszym rejestrze do dziś dnia widnieje wpis z błędem ortograficznym w nazwisku panny młodej, figurującej jako Marie-Claude Verner. Holmes zawdzięczał swoim francuskim przodkom więcej, niż gotów był kiedykolwiek przyznać. Wart odnotowania jest na przykład fakt, że dobrze znający rodzinę Vernetów kompozytor Mendelssohn twierdził, że umysł Horace,a jest tak uporządkowany jak dobrze zaopatrzone biurko, w którym wystarczy otworzyć szufladę, by znaleźć to, czego się akurat szuka, a poza tym Horace jest obdarzony tak doskonałym zmysłem obserwacji, że jedno spojrzenie na modela wystarcza mu do zapamiętania najdrobniejszych szczegółów jego wyglądu.
Ojciec Sherlocka, William Scott Holmes, najstarszy z trojga rodzeństwa, urodził się w Hutton le Moors 26 listopada 1819 roku. Porównanie daty jego narodzin z datą ślubu jego rodziców natychmiast zdradza, że Marie-Claude, krocząc do ołtarza nawą kościoła Świętego Jerzego, musiała być już w ciąży. Dwoje kolejnych dzieci tej pary przyszło na świat jedno po drugim - Maria w roku 1821 i Emily w roku 1822. Po czym sir Sheridan, który prawdopodobnie przez całe życie niedomagał, podupadł znacznie na zdrowiu i zmarł na suchoty jesienią roku 1823 - w wieku lat dwudziestu siedmiu. Jego sukcesorem został jego czteroletni wówczas syn, późniejszy ojciec Sherlocka Holmesa. A zaledwie dwudziestokilkuletnia Marie-Claude musiała zmierzyć się ze swoim nagłym wdowieństwem. Mieszkając z dala od rodzinnego Paryża, w starym, pełnym przeciągów domostwie na skraju yorkshirskich wrzosowisk, poświęciła się samotnemu wychowywaniu trojga małych dzieci. Jej najstarszy syn, młody baronet, idąc w ślady wielu swoich przodków, zdobył wykształcenie w Harrow i Christ Church w Oksfordzie. Prześcignął przy tym własnego ojca, kończąc wiosną 1841 roku studia w zakresie filologii klasycznej z wynikiem dobrym. Nie wiemy, jak spędził kolejne cztery lata. Być może, podobnie jak ojciec, podróżował po Europie. Jeżeli tak było, to jednak nie znalazł w Paryżu narzeczonej i wybrał sobie na towarzyszkę życia osobę mieszkającą znacznie bliżej.
Dwunastego lipca 1845 roku William Scott Holmes pojął za żonę Violet Mycroft. Ich ślub odbył się w Hutton le Moors, w kościele parafialnym Świętego Ceaddy. Mycroftowie, podobnie jak Holmesowie, byli zubożałą rodziną szlachecką z Yorkshire, mieszkającą od wieków w położonym w pobliżu wioski Nun Marton dworze Marton Hall, i nieróżniącą się od dziesiątek innych rodzin z tej samej sfery. Przy czym gałąź, z której pochodziła oblubienica, od pokoleń wydawała na świat duchownych. Ojciec Violet, Robert Mycroft, który udzielił parze ślubu, był proboszczem parafii Świętego Ceaddy. Możemy też zakładać, że William i Violet znali się od dzieciństwa. Dziadek Roberta, George Riley Mycroft - który przez ponad pięćdziesiąt lat był proboszczem parafii Lastingham, położonej w części hrabstwa noszącej nazwę North Riding of Yorkshire - zyskał pewną sławę jako autor pracy zatytułowanej The Beauties of Creation: or a New Moral System of Natural History, Displayed in the Most Curious Quadrupeds, Birds, Insects and Flowers of Northern England (O pięknie tego, co stworzone, czyli nowy system moralny historii naturalnej, manifestujący się wśród najdziwniejszych czworonogów, ptaków, owadów i kwiatów Północnej Anglii), ogłoszonej drukiem w Yorku w roku 1727. Jak widać z samego tytułu, George Mycroft pragnął zapędzić całą przyrodę do zagrody własnych poglądów etycznych na temat wszechświata. Mimo to jednak okazał się skrupulatnym obserwatorem bożych stworzeń żyjących w jego położonej na wrzosowiskach parafii, dzięki czemu jego dzieło znajdowało czytelników jeszcze pod koniec XVIII wieku. Erasmus Darwin, dziadek Karola, w liście z 1791 roku czyni krótką wzmiankę na temat "zadziwiającej przenikliwości i bystrości obserwacji" Mycrofta. Co do Violet, urodziła się ona 11 maja 1823 roku w położonej tuż poza granicami hrabstwa York miejscowości Skelton, gdzie jej ojciec był wikarym.
Pewnego razu Sherlock Holmes zauważył: "Myślę, że człowiek w swoim rozwoju jest jakby odbiciem całego łańcucha własnych przodków, a (...) [jego] nagły zwrot do dobrego czy złego przypisać należy dziedziczeniu" . Trudno uwierzyć, że, patrząc wstecz na cały łańcuch swoich własnych przodków, znajdował wielką obfitość faktów na poparcie tej tezy. Życie sir Symondsa Holmesa, który w XVII wieku walczył po stronie króla w wielkiej wojnie domowej, dokonywał eksperymentów w zakresie mikroskopii (był w roku 1665 jednym z pierwszych subskrybentów przełomowego dzieła Roberta Hooke'a zatytułowanego Micrographia) i w latach sześćdziesiątych został jednym z pierwszych członków Towarzystwa Królewskiego, dostarcza pewnych dowodów na istniejące wśród przodków Sherlocka zainteresowanie naukami przyrodniczymi. Świadczy o nim także fakt, że pradziadek jego matki tak bardzo fascynował się przyrodą północnych regionów Anglii. Zainteresowania te znajdą później odbicie w zamiłowaniu słynnego detektywa do nauk przyrodniczych. Jednak poza tym z wielowiekowej historii rodu Holmesów wynika, że przodkowie Sherlocka mało się różnili od innych przedstawicieli niższych warstw angielskiego ziemiaństwa.
Sherlock Holmes był drugim dzieckiem swoich rodziców i przyszedł na świat w siedem lat po urodzonym w roku 1847 starszym bracie Mycrofcie. A skąd wzięło się jego imię? Conan Doyle - gdy był w odpowiednim nastroju, by podtrzymywać fikcję, jakoby to on wymyślił Holmesa - twierdził, że zapożyczył je od pewnego znanego w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku gracza w krykieta. Jednak prawda jest bardziej prozaiczna. "Sherlock", podobnie jak "Mycroft", to nazwiska. Otóż jednym z ciotecznych dziadków słynnego detektywa był Joseph Sherlock, osiemnastowieczny prawnik z miasteczka Pickering, którego nazwisko już od dwóch pokoleń funkcjonowało jako imię nadawane chłopcom w rodzinie. Stosowanie nazwisk w roli imion było wówczas praktyką dość powszechną. Przyjaciel i agent literacki Holmesa, Arthur Conan Doyle, także otrzymał drugie imię po ciotecznym dziadku, Michaelu Conanie, znanym wydawcy i dziennikarzu.
W ciągu siedmiu lat pomiędzy narodzinami Mycrofta i Sherlocka ich matka, Violet Holmes - jeżeli wierzyć zawoalowanym aluzjom pojawiającym się w kilku zachowanych listach - dwa razy była w ciąży i dwa razy poroniła. W epoce wiktoriańskiej ludzie z jej sfery, mówiąc o takich sprawach, posługiwali się z reguły eufemizmami, jednak sens wzmianek o jej "delikatnym stanie zdrowia", a także jej "dwóch godnych ubolewania stratach", wydaje się dość oczywisty. Założenie, że Sherlock Holmes urodził się po tym, jak jego matka straciła dwoje poprzednich dzieci, wyjaśnia nam wiele spraw z jego wczesnego dzieciństwa. Dysponujemy co prawda niedużym materiałem, który pozwoliłby spekulować na temat pierwszych lat jego życia, jednak ten skłania nas do przypuszczenia, że chłopiec od samego początku stanowił dla rodziny poważny powód do niepokoju zwłaszcza ze względu na dotychczasowe życiowe doświadczenia Violet. Zachowany w archiwum rodzinnym Vernetów we Francji fragment listu z 21 listopada 1854 roku - którego autorką prawie z całą pewnością była przebywająca na swoim yorkshirskim wygnaniu Marie-Claude, a adresatem jej brat, Horace - zawiera wzmiankę o "petit enfant", dziecku opisywanym jako "faible" (słabowite), które najprawdopodobniej jest pięciomiesięcznym Sherlockiem. No cóż, jeżeli Sherlock był "faible" w pierwszym okresie swego życia, to już wkrótce zdecydowanie się wzmocnił. Nie ma bowiem dowodów na to, że fizycznie niedomagał; przeciwnie - był silny i zdrowy. Jednak jego rodzice istotnie od najwcześniejszych lat martwili się o umysłowy i emocjonalny rozwój młodszego syna.
W latach osiemdziesiątych XIX wieku Watson opisywał nagłe zmiany nastroju swego współlokatora. "W przystępach pracowitości był niesamowicie czynny, ale od czasu do czasu nachodziło go lenistwo i wówczas od rana do nocy wylegiwał się na kanapie w naszym saloniku, nic nie robiąc i milcząc jak zaklęty". U człowieka dorosłego było to zachowanie dziwne, choć zdaje się, że Watson w swojej dobroduszności pogodził się z nim bez oporów. Jednakże u dziecka takie nagłe wycofywanie się w milczenie i bezruch, taki trwający całymi dniami brak reakcji na bodźce płynące z otaczającego świata mogły naprawdę przerażać rodziców. W innym liście do dawnego kolegi ze studiów, ojciec Sherlocka wspomina o "dziwnej obojętności chłopca na codzienny bieg sielskiego życia". Mówi także o tym, że posłanie młodszego syna do szkoły okazało się wprost niemożliwością.
Nie ma więc wątpliwości, że Sherlock Holmes był dzieckiem trudnym i przysparzającym zmartwień rodzicom. Jednak czy istnieją dowody na to, że - jak sugerują niektórzy pomysłowi komentatorzy - cierpiał na autyzm" W połowie wieku XIX autyzm był wciąż jeszcze stanem czekającym na definicję i kliniczny opis. (Sam ten termin został ukuty w roku 1911 przez szwajcarskiego psychiatrę Eugena Bleulera*, a szczegółowe opisy przypadków autyzmu zostały opublikowane dopiero w latach czterdziestych XX wieku). Trzeba jednakże stwierdzić, że z całą pewnością istnieją niejakie podobieństwa między opowieściami o Sherlocku Holmesie - zarówno jako o dziecku, jak i o człowieku dorosłym - a współczesnymi historiami choroby ludzi dotkniętych autyzmem. Dziwny dystans w stosunku do spraw codziennego życia, osobliwe fiksacje na określonych przedmiotach i skrupulatne ich klasyfikowanie (przykładem może być jego monografia na temat rozmaitych odmian popiołu tytoniowego z fajek, cygar i papierosów), niezdolność do zrozumienia emocji innych ludzi i do w pełni empatycznej na nie reakcji oraz nadmierne wyostrzenie niektórych zmysłów - wszystko to przypomina typy interakcji ze światem zewnętrznym charakterystyczne dla osób dotknięte autyzmem. Jednak jest całkiem pewne, że ostateczna diagnoza brzmi: Holmes, w świetle dzisiejszej definicji tego terminu, jednostką autystyczną nie był. Żaden bowiem dotknięty autyzmem człowiek nie mógłby przez ponad pięćdziesiąt lat prowadzić tak szeroko zakrojonej i wymagającej takiego wysiłku działalności. Nikt cierpiący na autyzm nie zareagowałby takim wybuchem tłumionej emocji, jakim reaguje Holmes w opowiadaniu pod tytułem Trzej Garridebowie, gdy jest przekonany, że Watson został ciężko ranny.
Jednakże, jak wynika z listów Williama Scotta Holmesa, nie mogło być mowy o tym, by Sherlock uczęszczał do szkoły. W roku 1860 trzynastoletni Mycroft - poprzednio uczący się pod kierunkiem ojca oraz miejscowego duchownego nazwiskiem William Barnes - został posłany do Harrow i z nadzwyczajną łatwością przystosował się do spartańskiego środowiska szkoły. Wkrótce też do Yorkshire zaczęły docierać pochlebne opinie na temat jego biegłości w przedmiotach szkolnych, zwłaszcza w matematyce. Sześcioletniemu wówczas Sherlockowi pierwszych lekcji udzielała prawdopodobnie matka, jednak ich wspólną naukę przerwało tragiczne wydarzenie: Violet Mycroft Holmes zmarła 23 sierpnia 1861 roku. Świadectwo zgonu stwierdza, że jego przyczyną były "suchoty". Młoda kobieta istotnie od lat cierpiała na chorobę zwaną przez ludzi jej epoki 'białą śmiercią". Stan zdrowia najpewniej przyczynił się również do poronień we wczesnych latach pięćdziesiątych.
Niecałe trzy lata później rodzina poniosła kolejną stratę. Osiemnastego stycznia 1864 roku zmarła na serce babka Holmesa, Marie-Claude z domu Vernet, kobieta wówczas sześćdziesięciopięcioletnia, od ponad czterdziestu lat mieszkająca w głuszy yorkshirskich wrzosowisk - z dala od paryskich salonów i pracowni artystów, w których upłynęła jej młodość. Utrata matki, a potem babki, miała poważny wpływ na obu braci, jednak to młodszy, Sherlock, ucierpiał znacznie bardziej. W chwili śmierci Violet Mycroft miał lat czternaście i od roku uczył się w Harrow. Przyjechał do domu na pogrzeb, a potem wrócił do szkoły, gdzie - w jej ożywczo niesentymentalnej atmosferze - by móc przetrwać z dnia na dzień, musiał pogodzić się ze stratą.
Wielkie elitarne szkoły prywatne z internatem stanowiły w połowie wieku XIX środowisko nieco bardziej cywilizowane niż ten tworzący zamkniętą całość, wyjęty jakby żywcem z pism Hobbesa, paskudny i grubiański świat, którym były, zanim królowa Wiktoria zasiadła na tronie. Reformatorski zapał ich dyrektorów, ludzi pokroju legendarnego Thomasa Arnolda z Rugby, przyniósł pewną poprawę. Mimo to jednak szkoły te wciąż pozostawały środowiskiem, w którym dobrze się miały tylko jednostki silne; słabsi natomiast skazani byli na przegraną. W roku 1853, zaledwie siedem lat przed przybyciem Mycrofta do Harrow, pewien szkolny monitor* tak strasznie pobił tam młodszego kolegę, smagając go trzydzieści jeden razy specjalną, przeznaczoną do chłosty trzcinką, że ofiara doznała trwałego zeszpecenia i musiała opuścić szkołę. Szkoły w rodzaju Harrow, Eton i Winchester (gdzie wkrótce miał rozpocząć naukę chłopiec nazwiskiem John H. Watson) wciąż były przybytkami, w których, jak wyraził się pewien były uczeń Eton, "młodzieńcy wiedli życie ogromnie surowe, które zdolne byłoby doprowadzić do załamania oficerskiego sługę, a w przypadku galernika - mogłoby zostać uznane za nieludzkie".
Tak więc Mycroft był w Harrow, a siedem lat od niego młodszy i wciąż przebywający w domu Sherlock bezustannie natykał się na coś, co przypominało mu o stracie. Być może stawianie tego rodzaju hipotetycznych diagnoz psychologicznych jest pójściem na łatwiznę, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że podejrzliwość Holmesa wobec kobiet ma źródło w jego reakcji na śmierć matki i babki. Małemu wówczas chłopcu wydawało się, że te dwie kobiety, do których był tak bardzo przywiązany, postanowiły go opuścić. Kiedy w powieści Znak czterech Holmes mówi do Watsona, że "nigdy nie należy całkowicie ufać kobietom, nawet najbliższym"* , za jego słowami z pewnością czai się wspomnienie tych traumatycznych porzuceń.
Ucieczka dla młodego Sherlocka stało się czytanie. Biblioteka jego ojca była równie ekscentryczna, jak jej właściciel, chłopak znalazł więc na jej półkach wiele mało znanych i niezwykłych tomów. We wczesnym okresie przyjaźni z detektywem Watson miał zauważyć, że jego znajomość "literatury kryminalnej" jest "zadziwiająca" i że zdaje się on znać "chyba każdy szczegół zbrodni, jakie popełniono w tym wieku" . Sam Holmes twierdził, że najlepszą rzeczą, jaką w celu poprawienia swych kwalifikacji mógłby zrobić inspektor MacDonald, byłoby "zamknąć się na trzy miesiące i całkowicie odgrodzony od świata po dwanaście godzin na dobę czytać kroniki kryminalne" . W latach chłopięcych, zafascynowany należącymi do kolekcji ojca tomami Newgate Calendar - tego wstrząsającego i częstokroć wzbudzającego grozę rejestru morderstw, rozbojów i innych przestępstw, popełnionych w XVIII wieku - Holmes zrobił mniej więcej to, co doradzał inspektorowi. Wzbogacił w ten sposób swoją i tak bujną wyobraźnię o szereg przerażających obrazów, jak również położył podwaliny pod zachowywaną bezustannie w pamięci listę zbrodni, która później okazała mu się tak przydatna.
Samotność i izolacja w dzieciństwie sprawiły, że Holmes stał się człowiekiem wyjątkowo samowystarczalnym i zaciekle broniącym swej niezależności. W opowiadaniu zatytułowanym Słynny klient Watson opisuje jak z niemal neurotyczną kurczowością Holmes w życiu dorosłym zachowywał wszelkie swoje pomysły i myśli tylko dla siebie. "Miał w sobie dziwną skrytość, która w wielu wypadkach prowadziła do dramatycznych skutków i która sprawiała, że nawet jego najbliższy przyjaciel nie miał pojęcia, co dokładnie sobie planuje. Pewnik, mówiący, że jedynym bezpiecznym spiskowcem jest ten, kto spiskuje w samotności, był mu w życiu najważniejszym drogowskazem"*. Holmes nigdy nie doczekał momentu, w którym zacząłby doceniać rozkosze płynące z przebywania w towarzystwie innych ludzi. Jego wzmianka, przytoczona w opowiadaniu pod tytułem Szlachetnie urodzony kawaler, na temat "jednego z tych uciążliwych zaproszeń na zebrania towarzyskie, na których zmuszają człowieka bądź do nudzenia się, bądź do kłamania" , zdradza głębię jego pogardy dla zwykłego towarzyskiego obcowania. Dziwność Holmesa objawiająca się w jego późniejszym życiu, fakt, że sprawiał wrażenie człowieka funkcjonującego na innej płaszczyźnie niż reszta zwyczajnego świata, brały się w znacznym stopniu z osobliwości jego samotnego wychowania.
I istniał na świecie tylko jeden człowiek potrafiący się przebić przez mur, który Sherlock wzniósł wokół siebie już w bardzo wczesnej młodości. Był nim Mycroft, bo Sherlock, jeszcze jako chłopiec, wprost ubóstwiał swego starszego brata, a ślady tego uwielbienia dają się dostrzec, gdy - już jako człowiek dorosły - rozmawia o nim z Watsonem. Jednak Mycroft także go opuścił. Bowiem podczas gdy Sherlock - uznany za dziecko zbyt niezrównoważone i niezwykłe, by mogło znosić zgiełkliwe życie w szkole z internatem - pozostawał w domu, jego starszy brat tryumfalnie przeszedł przez Harrow, zdobywając stypendia i nagrody, a także zawierając przyjaźnie, które tak bardzo miały mu się przydać w trakcie przyszłej kariery wśród ludzi władzy. Następnie w roku 1866, gdy dwunastoletni Sherlock toczył w Hutton Hall boje z kolejnymi domowymi korepetytorami, Mycroft rozpoczął studia matematyczne w oksfordzkim Christ Church, czyli w kolegium, w którym od ponad trzystu lat zwykła pobierać nauki większość męskich przedstawicieli rodu Holmesów. Niejaki William Holmes, będący prawdopodobnie bratem lub kuzynem sir Ralpha Holmesa, znalazł się pośród pierwszych młodych ludzi, którzy studiowali tu zaraz po ufundowaniu kolegium (noszącego wówczas nazwę Cardinal's College) przez Wolseya w roku 1524. Ojciec Mycrofta i Sherlocka, podobnie jak ich dziadek i pradziadek, byli również studentami Christ Church. A sam Mycroft, zademonstrowawszy w Harrow wybitne zdolności matematyczne, przybył tutaj jako stypendysta w glorii swoich szkolnych sukcesów.
Christ Church w owym czasie, pod rządami nowego dziekana, H.G. Liddela, przeżywało okres głębokich reform. A w rok po przybyciu tam starszego brata Holmesa, czyli w roku 1867 na mocy ustawy parlamentarnej, zmieniony został jego statut. Tutorem Mycrofta został bodaj najsłynniejszy nauczyciel akademicki XIX wieku - Charles Lutwidge Dodgson, lepiej znany jako Lewis Carroll. Choć nieśmiały i pełen rezerwy, Dodgson nader serdecznie odniósł się do swego nowego utalentowanego studenta i w ciągu trzech lat jego studiów bardzo się z nim zaprzyjaźnił. Obaj bowiem mieli zamiłowanie do zagadek logicznych, obu też cechowały twórcza wyobraźnia i skłonność do spekulatywnego myślenia. W roku 1869 Mycroft ukończył studia z najwyższym wyróżnieniem, jednak jeszcze przez kilkadziesiąt lat pozostawał w kontakcie ze swoim byłym tutorem.
Jednakże najważniejszą przyjaźnią, jaką zawarł w Christ Church, była przyjaźń z kolegą z roku Archibaldem Philipem Primrose'em, przyszłym lordem Roseberym. Na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasowali, Primrose bowiem, dziedzic tytułu hrabiowskiego, młodzieniec, którego celem życiowym było poślubić majętną pannę, wygrać derby w Epsom oraz zostać premierem brytyjskiego rządu, zdawał się mieć niewiele wspólnego z nieco otyłym i leniwym intelektualistą, potomkiem drobnej szlachty z Yorkshire. A jednak przeciwieństwa często się przyciągają, wskutek czego przez pewien okres spędzali razem bardzo dużo czasu. W końcu jednak Primrose - któremu władze kolegium dały do wyboru albo porzucić studia, albo zrezygnować z konia wyścigowego, którego trzymał zdecydowanie wbrew regulaminowi uczelni - uznał, że wierzchowiec ma pierwszeństwo i opuścił Christ Church. Choć w tamtym czasie żaden z młodzieńców nie mógł tego przewidzieć, ich przyjaźń miała w życiu Mycrofta odegrać rolę doniosłą i decydującą o całym jego kształcie.
Sherlock Holmes stwierdził kiedyś: "Często mi się zdarzało, że obserwując dzieci, wyrabiałem sobie właściwe pojęcie o charakterze ich rodziców" . Skoro tak, to spróbujmy pójść za jego przykładem i zastanówmy się, co da się wydedukować na temat charakterów jego ojca i matki. Co do Violet Holmes, to niestety po stu pięćdziesięciu latach jej charakter popadł w zapomnienie. Matka Sherlocka pozostaje więc postacią raczej mglistą, którą da się opisać, podobnie jak wiele innych dziewiętnastowiecznych kobiecych sylwetek, wyłącznie przez pryzmat jej relacji z mężem i dwoma synami. Jego ojciec jest niemal równie enigmatyczny, choć o śladach, jakie po sobie pozostawił, wiemy znacznie więcej.
Otóż charakter Williama Scotta Holmesa cechowała dwoistość, jaką miał się w przyszłości odznaczać także jego młodszy syn. Ten ziemianin tradycjonalista, będący równocześnie ekscentrycznym erudytą i uczonym, dzielił czas pomiędzy pozbawione entuzjazmu mozolne wprowadzanie udoskonaleń w odziedziczonym po przodkach majątku a tyleż obfite, co niekonwencjonalne lektury z zakresu historii i filozofii. Pod koniec lat czterdziestych, wkrótce po przyjściu na świat syna i dziedzica majątku, Mycrofta, William Scott Holmes wydał własnym sumptem studium na temat tak zwanej "chlubnej rewolucji"*. Zwróciło ono uwagę lorda Macaulaya, który w druzgoczącej recenzji stwierdził, że "cały ten dziwny płód bałaganiarskiego umysłu ma niewybaczalną wadę, którą jest przenikająca go na wskroś monotonia", przewidując, że "jedynie bardzo nieliczni i naprawdę bardzo zmęczeni czytelnicy dotrwają do ostatniej strony owego dzieła pana Holmesa". Wygląda na to, że pełna wyniosłości pogarda Macaulaya zniechęciła ojca Holmesa, który nie odważył się opublikować żadnych kolejnych prac z tego zakresu. Szybko też przerzucił się ze studiowania historii Anglii na obszar bardziej spekulatywnych dociekań i znaczną część drugiej połowy swego życia poświęcił na dziwaczne badania, mające na celu ustalenie, gdzie znajdował się rajski ogród. Zmagając się w samotności z życiem na yorkshirskich wrzosowiskach, w wyobraźni przemierzał świat. Wieść też niesie, że kompilował obszerne dzieło naukowe, w którym miał ostatecznie udowodnić, że biblijny raj tak naprawdę był położony na terenie Indii. Jednak, podobnie jak magnum opus jego młodszego syna, traktujące o sztuce wykrywania przestępstw, książka Williama Scotta Holmesa nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Między ojcem a młodszym synem istniały liczne podobieństwa. Jesteśmy skłonni zapominać o naprawdę dziwacznych cechach umysłowości Sherlocka Holmesa. A przecież jego przekonanie, że pradawny język kornwalijski jest spokrewniony z chaldejskim i pochodzi w znacznym stopniu od fenickich handlarzy cyną, którzy przypływali do Kornwalii, jest niepokojąco bliskie duchem pomysłom tych, którzy na przykład wierzą, że Anglicy pochodzą od zaginionego plemienia Izraela albo też, że posługując się szyframi, można udowodnić, że sztuki Szekspira zostały napisane przez sir Francisa Bacona. Z całą pewnością duch tych przekonań nie różni się tak bardzo od ducha obsesji, którą przez blisko trzydzieści lat owładnięty był jego ojciec.
Jednym ze skutków ekscentryczności ojca było to, że Sherlock Holmes odebrał edukację domową bardzo różniącą się od nauk, które większości młodych ludzi z jego sfery brutalnymi metodami wtłaczano do głów w elitarnych szkołach z internatem. To jego starszego brata, Mycrofta - w którym ojciec widział spadkobiercę obowiązków związanych z zarządzaniem Hutton Hall oraz innymi, co prawda okrojonymi, rodowymi posiadłościami - posłano na południe, do szkoły w Harrow. Sherlock pozostał w Yorkshire. Miało to bardzo poważne konsekwencje dla rozwoju jego niezwykłej osobowości, a także dla osobliwego wachlarza jego zainteresowań intelektualnych. Holmes, już w dorosłym życiu, okazał się człowiekiem radykalnie odmiennym od większości przedstawicieli swojej sfery. Było tak w znacznym stopniu dlatego, że nie dzielił z nimi formacyjnego doświadczenia, jakie stanowił pobyt w elitarnej szkole prywatnej z internatem.
Tak więc na przykład jego zamiłowania sportowe nie wynikały z zainteresowania grami zespołowymi, które w czasach wiktoriańskich uważano za ogromnie ważny element edukacji i kształtowania charakteru i które najprawdopodobniej by uprawiał, gdyby uczęszczał do którejś z głównych szkół prywatnych. Boks i szermierka, dwa sporty, w których Holmes, wedle słów Watsona, był szczególnie biegły, są zajęciami dla indywidualisty i egotysty. Do uprawiania obu tych dyscyplin zachęcał go ojciec, który, przynajmniej przez pewien krótki czas, zatrudniał instruktora szermierki. Mieszkający w mieście York Theodore Darrington raz w tygodniu przyjeżdżał do Hutton le Moors, by uczyć Sherlocka władania białą bronią. Właśnie dzięki niemu przyszły detektyw zetknął się z wielką tradycją szermierki europejskiej.
Darrington, w okresie lekcji z kilkunastoletnim Holmesem już dobrze po sześćdziesiątce, sam był uczniem słynnego Henrye'go Angelo, który prowadził w Londynie akademię szermierki za czasów Regencji*, a wśród jego uczniów znajdowali się ludzie tacy jak Byron i sam ówczesny książę Walii. Młody Sherlock okazał się pilnym uczniem, lubiącym zwykłe walki na szpady i szable, a także ćwiczenia z użyciem kija, czyli drewnianego drąga o długości jarda, wyposażonego w ochraniacz na dłoń. Szermierka, jak dowiadujemy się z opowiadania pod tytułem Gloria Scott, pierwsza sprawa Sherlocka Holmesa, była jedną z nielicznych rozrywek, którym Holmes oddawał się później, podczas pobytu w Cambridge, który uważał za coś w rodzaju samotnego wygnania. Treningi z Darringtonem naprawdę mu się opłaciły, bo jeszcze po trzydziestu latach -jak to opisuje Watson w opowiadaniu Słynny klient -potrafił dzięki nim pokonać co najmniej jednego ze zbirów nasłanych przez barona Adelberta Grunera.
Walki bokserskie nie należały w owym czasie do typowych rozrywek ziemiaństwa. Co prawda w okresie Regencji pojawiła się wśród młodych arystokratów krótkotrwała moda na staczanie walk na ringu z zawodowymi pięściarzami. Wiemy też na przykład, że Byron zatrudniał jako prywatnego trenera zawodowego boksera nazwiskiem John Jackson. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku niektórzy przedstawiciele sfery, do której należał William Scott Holmes, wciąż znajdowali przyjemność w odbywaniu dalekich podróży, by obejrzeć dwóch członków pospólstwa okładających się zawzięcie podczas walki na gołe pięści. Jednak uprawianie tej szlachetnej sztuki przez nich samych nie było rzeczą przyjętą, a już z całą pewnością nie kształcili w niej swoich synów. Ojciec Sherlocka był jednak oryginałem i najwyraźniej żywił przekonanie, że nauka walki na ringu okaże się korzystna dla jego młodszego syna, gdyż pomoże wpoić mu samodyscyplinę i wiarę w siebie. Nie wiemy, jaką dokładnie formę przybrała wczesna kariera bokserska Sherlocka. Nie istnieją dowody na to, by jakiś trener, jakaś bokserska wersja Theodorea' Darringtona, był w latach sześćdziesiątych zatrudniany w Hutton Hall. Mimo to nie ma raczej wątpliwości, że Sherlock polubił boks równie szybko jak szermierkę, i choć przestał uprawiać go regularnie w połowie lat siedemdziesiątych - wkrótce po tym, jak na dobre opuścił Cambridge - później niekiedy stawał do walki na ringu. Watson najwyraźniej widział go w takiej sytuacji, bo w opowiadaniu pod tytułem Żółta twarz stwierdza: "Gdy chodzi o boks, nie widziałem wielu lepszych od niego zawodowców" W roku 1884 Holmes stoczył trzyrundową walkę ze starzejącym się zawodowym bokserem McMurdo, podczas benefisu tego ostatniego u Alisona w Londynie . McMurdo, którego później, w Znaku czterech, spotykamy w roli przybocznego Thaddeusa Sholta, pozytywnie oceniał bokserskie uzdolnienia Holmesa. O"j, pan to zmarnował talent, zupełnie zmarnował... Mógłby pan daleko zajść w naszym fachu" - mówi do detektywa. Jedyną kolejną informacją na temat Holmesa-boksera jest poczyniona mimochodem wzmianka w mało znanej publikacji z 1873 roku, zatytułowanej Boxiana or the Annals of Modern Pugilism. Niezidentyfikowany autor, porównując mocne strony i zalety dawniejszych i współczesnych bokserów, wymienia "młodego Holmesa z Cambridge," którego l"ewa dłoń jest tak rozkosznie niebezpieczna jak potężna pięść nieżyjącego już i nieodżałowanego Sayersa"*. Niestety, autor ten nie wyjawia, gdzie widział Holmesa podczas walki.
Dwie inne nieprzemijające pasje znakomitego detektywa -muzyka i teatr -także biorą swój początek w jego dzieciństwie. Pierwsze skrzypce podarowała Sherlockowi babka na ósme urodziny. W późniejszych latach miał się stać koneserem wspaniałych instrumentów. W okresie gdy znali się już z Watsonem, grał na wartym "co najmniej pięćset gwinei" stradivariusie , a w Studium w szkarłacie "w najlepsze rozgadywał się o skrzypcach z Cremony i o różnicy między stradivariusem a amatim" . Tamten pierwszy, podarowany przez babkę, instrument był zapewne po prostu starymi skrzypkami, kupionymi za parę szylingów w sklepie muzycznym w Pickering. Zaszczepił jednak w chłopcu miłość do muzyki, która nie opuściła go do końca życia. Jego ojciec natomiast bynajmniej nie był melomanem. Odmówił też zatrudnienia nauczyciela muzyki, który mógłby służyć jego synowi za przewodnika w czasach, gdy ten stawiał pierwsze kroki w grze.
Sherlock Holmes przez całe życie był skrzypkiem nader ekscentrycznym. W początkowym okresie ich znajomości Watson tak opisuje jego dziwny zwyczaj: "Wieczorem, odchylony w fotelu, siedział z zamkniętymi oczami i wodził smyczkiem po strunach skrzypiec opartych na kolanach. Czasem wydobywał z nich tony dźwięczne i melancholijne, kiedy indziej fantastyczne i wesołe". Człowiek, który regularnie grywa na skrzypcach opartych na kolanach, raczej nie odebrał formalnego wykształcenia muzycznego. Ten zwyczaj wygląda na nawyk, którego żaden nauczyciel nie wybił mu z głowy. Jednak Holmes potrafił grać, i to bardzo dobrze. Na prośbę Watsona gra przecież "pieśni Mendelssohna" w transkrypcji na skrzypce, a w opowiadaniu Brylant kardynała Mazariniego wykonuje barkarolę z opery Offenbacha Opowieści Hoffmanna w sposób tak doskonały, że jego słuchacze mylą to wykonanie z profesjonalnym nagraniem.
Muzyka przemawiała przede wszystkim nie do racjonalnej strony osobowości Holmesa - choć jego analiza polifonii Orlanda di Lasso, o której wspomina Watson, była z pewnością ćwiczeniem umysłowym równie wymagającym jak niektóre z zagadek kryminalnych - tylko do potężnych emocji, czających się pod powierzchnią jego surowego intelektualizmu. Holmes sam to zauważał. "Czy pan pamięta, co powiedział Darwin o muzyce?" - spytał raz Watsona. - Twierdził, że ludzkość znała ją i potrafiła oceniać na długo przed powstaniem mowy. Być może dlatego działa na nas tak silnie. W naszych duszach drzemie niejasne wspomnienie zamglonych wieków, kiedy świat był jeszcze w kolebce. - Muzyka w sposób najbardziej niezawodny dostarczała Holmesowi odprężenia po wielkich napięciach, związanych z jego pracą. Uwalniała go także od osobistych ograniczeń, które dążąc do zaspokojenia ambicji sam sobie świadomie narzucił. Tyle można z pewnością wywnioskować z następującego opisu przedstawionego prze Watsona: "Przez cały czas trwania koncertu przepojony był zachwytem, od czasu do czasu przebierał palcami w takt muzyki, a jego twarz, na której malowało się rozmarzenie, rozjaśniał uśmiech. Jakże mało był teraz podobny do Holmesa - mądrego, przebiegłego i często bezlitosnego, słynnego Holmesa detektywa. - Nasuwa się tu porównanie z innym wielkim człowiekiem, urodzonym ćwierć wieku po Holmesie: Albertem Einsteinem, który także był melomanem i także przez całe życie grał na skrzypcach, a muzyka stanowiła dla niego zawór bezpieczeństwa uwalniający od presji związanej z pracą naukową.
Jednak Holmes, jeżeli wierzyć Watsonowi, był nie tylko zamiłowanym słuchaczem i skrzypkiem amatorem. Holmes także komponował. "Mój przyjaciel namiętnie kochał muzykę - dowiadujemy się od doktora - sam grał bardzo dobrze, a nawet był wybitnie zdolnym kompozytorem". Ale niestety, nawet najdokładniejsza kwerenda w bibliotekach muzycznych, nawet najpilniejsze przeglądanie pożółkłych już ówczesnych katalogów wydawnictw muzycznych, takich jak Novello czy Schott, nie pozwoli nam doszukać się dzieł kompozytora o nazwisku Sherlock Holmes. Należy zatem sądzić, że albo nasz znakomity detektyw publikował swoje kompozycje pod pseudonimem (co, choć możliwe, jest mało prawdopodobne), albo też (co jest przypuszczalnie najbardziej bliskie prawdy) Watson, nazywając go "wybitnie zdolnym kompozytorem", dał się ponieść uczuciom wynikającym z przyjaźni, a miał na myśli po prostu jego improwizowane eksperymenty muzyczne.
Zamiłowanie do teatru Holmes również zawdzięcza babce, która - gdy był jeszcze mały - kupiła mu dziecięcy teatrzyk. W późniejszym okresie natomiast, zanim jako dziewiętnastolatek opuścił rodzinne hrabstwo, miał bardzo niewiele okazji, by oglądać przedstawienia. Z pewnością jednak kilkakrotnie doświadczył siły oddziaływania czegoś, co było swoistym teatrem. Można tak sądzić, gdyż w jednym z niewielu zachowanych listów jego ojciec, William Scott Holmes, wspomina, że w początkach marca roku 1869 był w mieście York, gdzie miał okazję słuchać Dickensa czytającego swoje dzieła, co czyniło na słuchaczach naprawdę ogromne wrażenie. Obdarzony niezwykłym talentem dramatycznym pisarz wkładał w te wystąpienia wiele serca i sił, co prawdopodobnie podkopało jego zdrowie i skróciło mu życie. Jego oddziaływanie na publiczność było wręcz hipnotyczne. Czytając Oliwera Twista i odgrywając scenę, w której Bill Sikes morduje Nancy, potrafił nieraz sprawić, że co wrażliwsi słuchacze mdleli lub dostawali konwulsji. Jeden z tych, którym udało się zachować przytomność umysłu, pozostawił taki oto żywy i sugestywny opis:
"Rozgrzany i podekscytowany pisarz odrzucił na bok książkę. Po czym odegrał scenę mordu, na przemian wydając błagalne okrzyki przerażonej dziewczyny i odwarkując dziko niczym brutalny morderca... A potem następuje wołanie o litość: "Bill, Bill, na miłość Boga...!" Kiedy błagania milkną, człowiek otwiera z ulga oczy... i co widzi? Ano widzi, jak pisarz, wcielając się w mordercę, chwyta ciężką pałkę i jednym jej uderzeniem powala swoją ofiarę na ziemię."
William Scott Holmes nie wspomina co prawda o tym, że jego kilkunastoletni młodszy syn był na tym występie. Jest jednak prawie pewne, że chłopiec znajdował się wśród publiczności i był świadkiem odegrania przez niedomagającego pisarza - niezwykłego, pełnego dramatyzmu przedstawienia.
Po śmierci babki Holmes przez ponad dziewięć lat prowadził osobliwe, samotnicze życie. W szesnastowiecznym dworze położonym na skraju wrzosowisk oprócz niego i ojca mieszkało tylko kilkoro służby. A ponieważ ojciec spędzał mnóstwo czasu na wyimaginowanych podróżach po równinach południowych Indii, gdzie szukał rajskiego ogrodu, chłopiec wycofywał się coraz bardziej w krainę własnej wyobraźni. Obsesyjnie pochłaniał książki i bezustannie poszerzał zakres swoich nader specyficznych zainteresowań. Ojciec tymczasem zatrudniał coraz to nowych prywatnych nauczycieli uwielbianych przez siebie przedmiotów klasycznych, którzy mieli zaznajamiać z nimi jego syna. Jednak żaden z tych guwernerów nie zagrzał miejsca w Hutton Hall, bo Sherlock - w życiu dorosłym człowiek władczy i intelektualny arogant - odznaczał się tymi cechami nawet w latach chłopięcych, w związku z czym nie był bynajmniej łatwym uczniem. Jedynym jego nauczycielem, o którym zachowały się jakiekolwiek wzmianki, był młody Thomas Davenport, który zaraz po ukończeniu filologii klasycznej w Christ College w Cambridge zdołał przetrwać w Hutton Hall ponad pół roku. Jako początkujący poeta, wydał w tym czasie tomik zatytułowany Lyrics of Love and Life. Być może mając nadzieję przypochlebić się swemu pracodawcy, a być może w dowód autentycznego dla niego podziwu, zadedykował mu swe wiersze, wspominając przy tym o "swoim uczniu, młodszym panu Holmesie," którego "żywa inteligencja stanowi światło przewodnie dla przyszłości." Być może Davenport chciał wkraść się w łaski obu Holmesów - zarówno ojca, jak i syna. Jeżeli tak, to nic mu z tego nie wyszło, bo jego praca w Hutton Hall dobiegła końca kilka zaledwie tygodni po tym, jak ów tomik wyszedł spod prasy drukarskiej. I w tejże chwili człowiek ten zniknął z kart historii.
-
Ja na pewno się w nią zaopatrzę. Brzmi świetnie, co nie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|